Znowu stolica tym razem jeszcze bardziej glosna i huczaca bo WYGRAL swiatowy puchar w Krykieta he he a co to wlasciwie jest nasuwa sie pytanie.
Czas zeby opisac co ja tak wlasciwie robilem caly ten czas.
Otoz jak juz pokrotce wiecie. Z Manali szedlem do Leh.
W Manali spotkalem Tenzinga faceta ktory jest wlascicielem agencji turystycznej, ale nie byl on takim przecietnym naciagaczem i cwaniakiem jakich pelno w Manali. Dowiedzialem sie od niego sporo informacji o trekingach jakie postanowilem zrobic i obiecalem ze jak wroce to udziele mu tzw. informacji zwrotnej.
Z Manali ruszylem stopem przez Rochtan la do Batal. Gdzie zaczelem "fizycznie chodzic" Trek prowadzil przez Chandra Tal jezioro wysokogorskie do pierwszej przeleczy Barachal la(4650 m) przez ktora przebiega droga do Leh.
A nastepnie przez Pitse la (5450 m) do Padum. Trek ten na poczatku dosc latwy pomimo 2 przepraw przez lodowcowe rzeki. Musze przyznac ze na poczatku niezle mnie one stresowaly bo nie mialem zbyt duzego doswiadczenia z tego typu "zabawami w wodzie". Na dodatek przestrzegal mnie przed nimi Tezing ze ludzie z reguly przechodza je z lina i w grupie. A ja bylem sam i bez liny he he.
No ale poszlo jakos, nastepnie mozna by powiedziec ze testowalem mapy ktore nabylem w Manali itp. wiec 2 razy zboczylem zanim doszedlem do Pitse la. Po drodze tez mialem jeszcze jedno przejscie przez rzeke Lingti Chu, ponoc najgorsze po drodze no ale ja mialem szczescie i poziom wody byl "do zakceptowania" Z Przeleczy prowadzilo dlugie zejscie do doliny Kargyak Chu z wspanialymi widokami na rzeke i wioski w jej poblizu. I tak mozna by powiedziec przeslizgnalem sie z Himachal Pradech do Zanskaru krainy rodem z Tybetu, buddyjsie wioski i zasmarkane dzieci.
Do Padum dotarlem 2 dni pozniej razem z jednym Czechem ktory wraz z sporym towarzystwem (Stowarzyszenie Suria) budowal szkole w miejscowosci Kargyak.
Padum hmmm. to jedno skrzyzowanie, duzo sklepow z "konserwami" i troche warzywniakow z ktorych bylem najbardziej zadowolony. Niestety przeplacilem to dezynteria. Wszystkie przeciez owoce przywozi sie z centralnych Indii a tam monsun i wszystkie robaki jakie tylko ci sie zamarza. No ale zostalo mi troche Metronizadolum wiec od razu zaczelem sie kurowac. Ruszylem wiec do Karszy gdzie znajduje sie bardzo slawetny monastyr\gompa. I tam poznalem Lame Wangiela. Ktory widzac w jakim stanie do niego doszedlem zaprosil mnie do siebie i reszte dnia u niego spedzilem. Mozna by powiedziec ze tego mi bylo trzeba, spokoju herbaty i lezenia. Z lama bardzo sie zaprzyjaznilem i obiecalem ze jak wroce to go odwiedze. (on chyba do konca w to nie wierzyl).
Z Karszy ruszylem na dosc popularny trek(mnostwo Francuzow i Niemcow) do Lamayru.
Sporo wysokich przeleczy na drodze ale generalnie latwizna. Z Lamayru gdzie znajduje sie ponoc najwazniejszy gompa w Ladakh i jedyny chyba z ktory trzeba zaplacic bo pelno turystow wiec czemu nie sciagac od nich kasy nie. Ruszylem przez Konze La (4960m) i Durdurcha la (4800 m) do Chiling u brzegow rzeki Zanskar. Tam juz jest droga prowadzaca do Leh wiec troche zmeczony postanowilem podjechac sobie. Niestety nic nie jechalo wiec ruszylem piechota. Po zrobieniu jakis 15km zlapalem stopa i dojechalem do Leh. W Leh rozbilem sie na trawce przed jednym hotelem i zaczelem sie prac, bylo to po okolo 20 dniach lazenia po zakurzonych sciezkach Ladakhu i Zanskaru.
Ten fragment moze juz znacie, ze podczas prania naprawde bardzo brudnych spodni dostalem zaproszenie na rafting na rzece Zanskar.
Okazuje sie ze gdy szedlem droga z Chiling do Nimu w jednym z mijajacych mnie samochodow siadzieli przewodnicy na ten rzece jadacy z klietami na rafting. A podczas sezonu spia wlasnie w tym hotelu gdzie ja "campinguje"
Poznali mnie i widzac "czlowieka po fachu" zaprosili na "przygode" Wiekszosc z nich byla z Nepalu. Pracuje tu bardzo duzo Nepalczykow w rozynych profesjach, miedzy innymi jako instruktorzy i przewodnicy na raftingach.
Nastepnego dnia wiec zaliczylem sobie rafting.
Po przeorganizowaniu i odpoczynku w Leh postanowilem co bylo oczywiscie w planie wejsc na kilka gorek.
Pierwsza z nich dla mnie jak i wiekszosci przybylych do Leh jest Stok Kangri( 6125m ). Wysoka gorka bez zadnych technicznych trudnosci. Zaloilem ja w 2 dni tak jak moj drogi kolega Michal Zielinski sugerowal. Jednego dnia z mostu na Indusie przez miejscowosc Stok doszedlem do Base Campu na jakis (4800m) i tej samej nocy. O 2 godzinie zaczelem isc na szczyt podarzajac za swiatelkami dosc licznych grup prowadzonych przez przewodnikow. Wygladalo to dosc niesamowicie jak marsz pingwinow, z tego filmu wiecie o pingiwinach.
Szczyt "zdobylem okolo 6 rano wyminalem wszystkich pingwinow i bylem pierwszy a co
!!! Trzeba miec troche przyjemnosci w zyciu nie ?
Po zejsciu do BC. postanowilem wejsc jeszcze na sasiadujacy Golep Kangri (5995 m). wejscie nie jest skomplikowane tylko jedna sciana lodowa wyglada nie ciekawie ale czekan, raki i na pewniaka do gory. 4h i jestes na szczycie. w dol jeszcze szybciej.
tego samego dnia zaczelem schodzic do miejscowosci Stok i po drodze zaczelem myslec o innej gorze do wejscia, KangYaze (6400m) Bardziej technicznie wymagajaca (lina) i wyzsza. W jednym z Tea schopow spotkalem Polke ktora wczesniej widzialem na szlaku do Lamayru. i Tak sie zgadalismy zeby razem zaloic Kang Yaze. Ja zszedelm w dol do Leh a ona do gory na Stok Kangri. Ona miala wejsc na gore i zejsc do Stok a ja juz tam czekac z zarciem i sprzetem zeby jechac do miejsca startu na Kang Yaze.
W Leh poznalem jeszcze jednego faceta z Izraela ktory tu trzeba o tym wspomniec jest "wspinaczem" i rowniez chcial wejsc na ta gore.
Niestety streszczajac historie ekipa sie rozsypala, panienka sie rozmyslila a kolega zachorowal na glowe i dziewczyne chyba. (no ale goraczke mial sam sprawdzalem)
Wiec nie pozostalo mi nic innego jak ruszyc samemu. zabralem swoje zabawki i ruszylem ile fabryka dala ( bo juz pozno bylo) przez Konmaru la (5150m ) do Base Campu pod Kang Yaze. Niezle wypurty pod wieczor udalo mi sie tam dotrzec. Tam zagadalem francuska ekipe.(trza przyznac nie byli w tym zieleni) czy moge do nich dolaczyc. Zgodzili sie! Ale wymarsz bylo o 1 w nocy. Wiec kolacyjka i 4h snu musialy wystarczyc. Na szczescie zaprosili mnie na sniadanie wiec tym razem nie bylo "Krakersikow".
Podejscie bylo dlugie okolo 6 godzin. Pogoda tez platala figle chmurzylo sie i padalo. lecz na szczycie mielismy dobra widocznosc.
Jeszcze tylko male sprostowanie weszlismy nie na wyzszy wierzcholek tylko na nizszy 6150m poniewaz ten wyzszy jest bardziej skomplikowany a ekipa nie czula sie na silach. Mi tylko pozostalo podazac za koncowka liny do ktorej bylem przywiazny wiec gdzie "panstwo francuzi " tam i ja.
I tak to chyba skonczyla sie przygoda z wspinaniem na gory w tym odcinku bo po krotkiej konsultacji z kilkoma ludzimi doszedlem do wniosku ze bez partneta na jakies bardziej wymagajace gorki o nie ma sie co wybierac. A takowego ciezko znalezc.
Postanowielem wiec ruszyc jakimis bardziej wymagajacymi sciezkami do Zanskaru a nastepnie do Manali.
Ha co moi drodzy sluchacze nie bylo takie proste.
Z Leh ruszylem przez Spituk i Gande la do Markhi z ktorej plan byl dojsc do Zangli przez dwie przelecze jedna z nich to Rumberung la, a druga to Charchar la (4915m)
Powiem tylko krotko w drodze z Markhi do pierwszej przeleczy sie rozchorowalem i po 2 dniach lezenia w goraczce, w namiocie w pustej dolinie z powodow aprowizacyjnych zszedlem do Markhi tam przelezalem nastepne 5 dni dochodzac do siebie. Sam nie wiem co to do konca bylo czy angina czy grypa. gdy juz wydobrzalem ruszylem spowrotem do Zangli i powiem wam ze to nie jest takie latwe! Nie ma co na tej trasie patrzec na mape czy kompas. Tu trzeba sie bawic w tropiciela sladow. bo mapy sa kiepskie a dolinek duzo. Na szczescie nie zburaczylem ani razu. Czasem tylko nie wiedzialem w ktorym miejscu jestem ale co tam.
Do pierwszej przeleczy rzek prawie nie ma ale za to potem ha to jest dopiero impreza po zejsciu do doliny Kharang chu trzeba przejsc rzeke ktora na poczatku nie wydaje sie take latwa, okolo 10 razy a potem z Tilit Sumdo do Charchar la okolo 100 razy strumyk ktory nie jest trudny jedyna jego trudnosc to to ze jest mokry i szeroki.
Wszystko to nie wydaje sie takie wymagajace gdyby nie to ze podejscie pod Charchar la trwa okolo 2 dni\16 godzin ciagle w sandalach z cholernie ciezkim plecakiem bo przeciez niesiesz swoje buty, nie dokonca wiesz czy idziesz dobrze. A czasem musisz przeciskac sie przez istne wawozy drepczac w lodowatej wodzie. Tyle tylko powiem ze mialem fajne obtarcia od sandalow.
Do Zangli doszedlem tez prawie w aandalach.
No nic dzieciaki poprostu "fajna przygoda".
No ale odpoczelem sobie w Karszy u mojego przyjaciela Lamy. (Dobrze gotuje, zrobilismy sobie taka wyrzere ze hej )
W Padum przez 2 dni szukalem kogos na Kangra la (5460m) i lodowiec 28km. No ale jakos ciezko w tej jak to moj koleszka z Czech nazwal "perdeli"
znalesc kogo kolwiek szczegolnie u konca sezonu.
Postanowilem zmienic plany i ruszyc przez Paota la (5490 m) i Sersanak pas (4900) do Udipur a nastepnie stopem do Manali.
Hmmm.....dluzsza historyjka to bedzie.
Do podstawy przeleczy dotarlem dosc gladko wraz z swiezym sniegiem, leczac po drodze sraczke.
Ale przejscie nastepnego dna lodowca i dojscie do samej przeleczy skaczac po glazach pchanych przez zwaly lodu i grozu zajelo mi okolo 7 godzin, bardzo wyczerpujace podejscie musze przyznac. Samo zlokalizowanie przeleczy to tez "fajna przygoda".
Tam nie ma zadnych sciezek czy cos w tym rodzju wiec wszystko na czuja. Na szczescie sama przelecz jest dosc wyrazna i jest tam kilka stosikow kamieni wiec wiadomo ze to. Gdy w koncu dotarlem do przeleczy okolo 15 godziny byla mgla i zaczynalo sniezyc.
Na poczatku liczylem ze zejde ponizej i sie tam rozbije, lecz gdy zobaczylem czelusc- to nie zart naprawde czelusc 80-75% nachylenia stoku i zadej sciezki. postanowilem poczekac do rana.
Rozbilem sie na prawie 5500 m, jesli to mozna tak nazwac nie bylo tam za duzo miejsca. I "przeczekalem" noc bo snem bym tego nie nazwal. (moja karimata chyba nie jest 4 sezonowa) na dodatek podobno nie zawodny palnik marki MSR nie chcial palic wiec. Bez wody bez zarcia. Na krakersach.......... heja.
Ranek na szczescie byl krzepiacy. Slonko wychylilo sie za szczytow i rozgrzalo mnie i moj namiot.
Uzbrojony w czekan i raki zaczelem schodzic niewiadomo gdzie bo jak dla mnie to tam nie bylo zejscia tylko zjazd na linie.
no ale jakos poszlo. Po malutku po malutku. Troche szukalem az wreszcie znalazlem, bardzo ladnie ukryte przejscie z gory zupelnie nie widoczne pod nawisem skalnym.
Dojscie do lodowca bylo juz formalnoscia.
No ale Hmmmm..... "Ja" niesopdziewalem sie takiego lodowca. Kanthang Gl. moi drodzy to ma jakies 15 km i jest sporym bydlakiem. Zszedlem nim tego dnia calkiem niezle w dol lecz nie doszedlem do konca.
Zejscie do konca lodowca zaliczylem dnia nastepnego.
Przyjaciel ten zostawil mi fajne obtarcia na srodstopiu obu nog wiec dodatkowo utrudnil mi marsz.
Planowalem przejscie jeszcze przez jedna przelcz ale gdy wdrapujac sie na morene boczna lodowca ktory z pod niej "plynie" zobaczylem raczej lodospad niz "rzeke" lodu. A po bokach przepascie uznalem ze nie tym razem i postanowilem zejsc wzdluz glownej doliny do najblizszych miejscowosci i stamtat dojechac do Manali. Zajelo mi to jeszcze jakies 3 dni. Po drodze zatrzymalem sie w jednym aszramie gdzie jeden Baba troche podleczyl moje stopy. A drugi Sadu calkiem niezle gotowal.
Zszedlem do Atholi stamtat mialem jakies 250 km do Manali. Droga jesli mozna to tak nazwac to niezla wyrwa w skale bo taki opis lepiej raczej pasuje do tego czym jechalem niz "standardowy" Troche Jepami troche autobusami bo te tez o dziwo tam jezdza, troche na stopa byle do przodu 21 wrzesnia o 21 30 bylem w Manali. Brudny,jak ....... i zakurzony jeszcze lepiej. Zjadlem cos i rozbilem sie w "Instytucie Mautaneringu" Po naszemu Taternistyki.
Oczywiscie na nieleglu i na sciezce zdrowia. Bo tam trawka. Rano mnie obudzila grupa biegajacych Hindusow. Naprawde rzadki widok. W dresikach itp.
Zwizytowalem w Manali przyjaciela Tenzinga od agencij i wypralem sie troche. Po sprzedaniu czekana i rakow i zalatwieniu jeszcze kilku spraw. 23 wrzesnia ruszylem do Dehli. Po drodze jeszcze poznalem prze sympatycznego Sikha kibica krykietu.
TAKA TO BYLA PRZYGODA MOI DRODZY SLUCHACZE. PRZEPRASZAM ZA BLEDY ORTOGRAFICZNE I STYLISTYCZNE. NAWET NIE CZUJE KIEDY RYMUJE. (stary tekst)
A teraz czym predzej ruszam do Katmandu spotkac sie z mamuska i potrekowac z nia juz jako "expeirence treker"