Prawie tydzien obijam sie na luksusowym jachcie.
Jest pralka, klimatyzacja, mam swoja kajute i lazienke.
Zaproszenie dostalem od ludzi z ktorymi bede zeglowal do Lagkawi.
Jako ze czas wyplyniecia byl nie pewny z zaproszenia caly czas sie ponawialy, postanowilem czekac w marinie.
Pat i Erlin. To nieformalna para po 70. obydwoje nie sa wlascicielami, lecz tez zaloga. Wlasciciel francuz musi spac na kasie bo ta zabawka nie jest tania, a jej utrzymanie tymbardziej. (okolo 60 ma mlodsza zone wiec odlecial ptaszyna do Francji)
Korzystam z czasu i czytam to i owo co mozna znalezc na pokladzie o zeglowaniu.
Pat (skipper) cierpliwie odpowiada na wszystkie moje pytania, a jest ich mnostwo.
Generalnie to jest dora zabawa, Pat gra na fortepianie (syntetyzator), obalamy piwo za piwem plus mocniejsze trunki, jest DVD, do kuchni mnie nie wpuszczaja wiec siadam do stolu na gotowe. Czasem pozwolaja mi pozmywac.
Jest tu mnostow ludzi zeglujacych. Jedni spelniaja swoje marzenia na emeryturze. Inni poprostu tak zyja.
Jednego dnia wybieramy sie na krotkie "w te i spowrotem" na orginalnym Szkunerze. Gaff riging itp. totalna konfuzja z linami jak dla mnie.
Naszczescie na pokladzie jest wystarczajaco duzo miejscowych bywalcow mariny zeby poradzic sobie z tymi szmatami.
Raz pomagam przy jednej linie, prosta sprawa poprostu ciagne w dol a kolega knaguje. Podchodzi do mnie caly kapitan tego interesu i sugerujac zebym sie przesunal, stwierdza "You don't now what you are doing!!!!"
Hmm.....ale wtopa!!
No nic troche sie wyluzowalem, popadlem w alkoholizm, objadelm zachodnich specjalow. I podkulem z angielskiego w temacie zeglowania.
Po gruntownym przegladzie silnika. w srode z rana ruszamy!!