W Kota Kinabalu bylem kilka razy generalnie ciekawie polozone miasto. W wiekszosci na sztucznie stworzonym nabrzezu.
Jest tu bardzo ladnie i czysto. Autobusy wszedzie cie zawioza. Kupe tzw. shopingmals. A zycie nocne kwitnie. Jest tu sporo nightclubuw. Warto sobie to zobaczyc.
Rowniez jest troche bialych turystow. Nic w porownaniu z innymi rejonami Borneo.
Jednego dnia wracajac juz z Kudat, to takie miaseczko polozone o jakies 200 km na polnoc. Zrobilem tam wypad bo jest to jedyne miejsce w okolicy gdzie mozna wyciagnac jacht z wody i go gruntownie wyremontowac.
Niestety nie znalazlem tam zadnego jachtu plynacego w kierunku Australi.
No to wracajac do sprawy.
Stop byl dosc gladki lecz po zmroku jestem w miescie. Hosta tym razem nie mam, lecz za miast hosta mam plan zeby sie rozbic na polozonej nie daleko Pulao Gaja.(wyspy)
Mialem ja juz wczesciej na oku. I zdobylem kilka map co mialo mi pomoc w zorietowaniu sie co do sytuacji.
Wysadzaja mnie przy tzw. Fish makret, czyli Pasar Ikan. Jest tam niewielki terminal z pod ktorego startuja niewielkie lodzie motorowe do wysp położonych w pobliżu (2 RM).
Oczywiscie Bule chce gdzies plynac po zmroku!! Wielkie zamieszanie, lecz probuje nie robic z tego wielkiego halo. Wskakuje do lodki wraz z moim pokaznym plecaczkiem i upewniam sie ze plynie do wioski Kg. Karei. Z ktorej powinnien byc jakis szlak do powiedzmy to plazy.
Lodeczka sie wypelnila ludzmi i plyniemy, nie wspomnialem jeszcze o tym ze w miedzyczasie to pogoda sie troche zmienila. Przyszedl szkwal z bardzo porywistym wiatrem i opadami. Po upewnieniu sie ze nic mocniejszego nie przyjdzie zdecydowalem sie poplynac.
Niewiele osob zalozylo kamizelki ratunkowe. Niektorzy nawet zaczeli ich uzywac jako parasolki. No coz tak tez bywa. Przez fale okolo 3 metrow wysokosci w porywistym wietrze i po nocy grzejemy z ryczacym silnikem.
Pan motorowy chyba nic nie widzi bo krople deszczu zacinaja prosto w twarz. Zerkam na niego co jakis czas. Ten pomimo wszystko stara sie utrzymac kurs. Jego lico raczej jak by plywal niz unosil sie na powierzchni. Nabiera powietrza i wypuszcza co jakis czas z nabrzmialymi policzkami. Chyba wydaje mu sie ze zaraz bedzie plywal.
Doplywamy do wioski. Tam woda juz spokojniejsza. Wysiadam na jednym z pomostow i przechodze przez gesta zabudowe po pomoscie ledwo zbitym z kilku desek. Cala wioska jest polozona na drewnianych pylonach wystajacych z plytkiej zatoki.
Przechodze przez wioske, po ciemaku ktos sie pyta Moko mana?Ignoruje zeby nie zwracac uwagi i tak zaciekawionym wystarczajaco lokalesa. Wioska jest w wiekszosci zamieszkala przez imigrantuw z Filipin i slynie z gniazda drobnych zlodziejaszkow.
W koncu udaje mi sie przedrzec do brzegu. Gdy tu prosze smietnisko, tak obrzydliwe ze spokojnie moglo by dorownywac tym w Indiach. Cala plaza jak okiem siegnac pokryta dwyanem z roznego rodzaju smieci.
Przechodze mijajac cos na ksztalt boiska do siatkowki w tym calym balaganie.
Pokonuje grzbiet nie wielkiego wzgorza i jestem po drugiej stronie.
Ladna plaza, palmy kokosowe. I ujecie wody pitnej.
Co za kontrast!!!
I tak znalazlem idealne miejsce noclegowe warte 2 RM zaraz obok wielkiego miasta, w okolicy ktorego musze czekac bo to jednyne miejsce w ktorym przeplywajace jachty robia postoj.
A nie wspomnialem! Znowu szukam jachtow do Australi, a co?