Geoblog.pl    PawelK    Podróże    Pawel K-a podroz ciagle trwa... the journey is still on move ....    Bamboo raft on the Sg. Mahakam
Zwiń mapę
2009
20
cze

Bamboo raft on the Sg. Mahakam

 
Indonezja
Indonezja, Long Bagun
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 60047 km
 
BAMBO RAFT ON MAHAKAM



MIEJSCE I POMYSL

Do Long Bagun przypłynąłem łodzią motorowa, a raczej nazwałbym to - mocną motorówką z Tiong Ohang.
Pomiędzy tymi dwoma miejscowościami są tzw. Riau , czyli bystrza o klasie nie mniej niż - IV w skali WW, blokują one skutecznie transport na rzece Mahakam - , przepływającej przez region - Kelimantan wschodni. Im stan wód jest niższy, tym bystrza są bardziej niebezpieczne. Tylko przy wysokim stanie wody, w gore rzeki przepływają łodzie transportowe, jednak nie większe od łodzi 15 -20 mb. dł. i wyposażonej w 3 mocne silniki. Małe „CES „- czyli podłużne łodzie z jednym silnikiem o małej mocy, są za słabe i byłoby to zbyt niebezpieczne. Wszystko to powoduje, że ceny w Tiong Ohang na wszelkie produkty wymagające transportu rzecznego są znacznie wyższe niż w innych zakątkach Indonezji - Kelimantan. w szczególności. Cena paliwa jest dwukrotnie większa niż w Samarindzie.
Jestem tu , Long Bagun po przejściu samotnie grzbietu Muller Range w centralnym Borneo i mam ochotę na spływ rzeką Indonezji. Szybko sprawdzam nabrzeże z zamiarem kupna jakiejś łódki. Lecz miejscowi nie wytwarzają tu mniejszych łodzi wiosłowych, a cena tych, które juz tu są, jest dość wygórowana. Po całym dniu poszukiwań, postanowiłem, że jeśli mam dostać się niżej , to muszę zbudować tratwę. Na moją decyzję wpłynął też fakt, że w kieszeni pozostało mi / niewiele /, około 300 tyś. RS, równowartość 30 USD. Najbliższy zaś money changer znajduje się prawdopodobnie 300 km. stad … No tak, ale jeszcze tratwy nie budowałem. Zdecydowałem , że podpytam trochę starszego , zresztą bardzo miłego człowieka, u którego się zatrzymałem.
Wyglądało to mniej więcej tak.
"Di mana bamgoo di sini? Gdzie tu bambus rośnie?"
On , jakby od razu domyślił się , co zamierzam i po 10 min marszu wzdłuż rzeki pokazuje mi spore zasoby większego bambusa.
"Di sini bania bamboo, besar, bagus!"
Jest tu dużo bambusa, wielki i dobry.
"Apa orang punia di bamboo?" A kto jest właścicielem?
"Tida orang punia." Nikt nie jest właścicielem.
No to, materiał jest, miejsce jest, przyjacielska ludność miejscowa jest. Czas na bamboo Rakiet on Mahakam. Jednej z największych rzek Borneo.

PRODUKSI & MACIURI

Jeszcze tego samego dnia, po konsultacji na temat konstrukcji z ‘dziadkiem’, ruszam w kierunku lasu bambusowego z moja świeżo zaostrzoną maczetą.
Nie powiem, jest to ciężka praca ! ścinanie bambusa 5 metrowej długości , objętości mniej więcej dobrego kufla od piwa, w tropikalnym upale nie należy do "easy peasy". W dodatku w sandałach - buty mi się rozpadły jakieś 2 dni temu. Juz rozumiem jak ciężka jest praca plemion uprawiających Ladang oraz zmienną gospodarkę rolna w górach południowo - wschodniej Azji.
Pięć godzin pracy i mam 50 żerdzi. Potrzebuję około 100. Konstrukcja wymaga trzech warstw - każda po 30 żerdzi , powiązanych ze sobą i połączonych przez poprzeczne bambusowe żerdzie .. Nic wysublimowanego.
Praca trwała 5 dni . W tym czasie jeden solidny opad deszczu podniósł poziom rzeki o dobre 2 metry . Utrudniło mi to bardzo transport budulca do odpowiedniego miejsca, w którym mógłbym to wszystko powiązać w całość.
Zatrzymałem się u „dziadka „ , miał on swój ogród bananowy , był tak gościnny, że udostępnił mi swój domek ,. On spal w innym domu w wiosce. Razem ze mną zatrzymała się tam również dwójka „ lokalesów „ - kobieta i mężczyzna. Trudno było określić , czemu oni tez tam się zatrzymali. Na początku myślałem , ze to jakaś rodzina dziadka.
Trzeciego dnia budowania konstrukcji zauważyłem , ze nie mam telefonu komórkowego jak i również 200 dolarów w mojej saszetce. Dość szybko się zorientowałem, że jedynymi osobami , które mogły mnie okrasc , były te dwie, z którymi mieszkałem, ładnie uśpili moja czujność - tacy przyjacielscy i niby wszyscy się tu znają. !
Ja , generalnie zostałem ostrzeżony przez dziadka, że tu zamków w drzwiach nie ma i że powinienem zabierać całą kasę i aparat fotograficzny ze sobą do pracy. Tak też robiłem, lecz jednego dnia uznałem, że bardziej mi to przeszkadza niż pomaga. - transport był dość wyczerpujący. Co tu dużo gadać, sam jestem sobie winien. Postanowiłem wezwać policje itp. Było dochodzenie w indonezyjskim stylu, które oczywiście do niczego nie doprowadziło.
Cóż, najgorzej jak przez chwile wyłączysz swoja czujność!! Z drugiej strony, nie można cały czas paranoicznie wszystkich podejrzewać !!!
Skończyło się na tym, że tym razem, jestem w sytuacji bez wyjścia - naprawdę muszę spłynąć tą rzeka niżej , żeby się stad wydostać ! Pozostaje tylko tratwa.
Maciuri pozbawili mnie kontaktu z - Osobami Wsparcia i kapitału niezbędnego w dalszej podróży !
Podziękowałem policjantom za okazaną pomoc , zrezygnowałem z ich propozycji {załatwienie bezpłatnego transportu }.
Moja praca była prawie skończona , więc …. postanowiłem spłynąć najprawdziwszą bambusową tratwą , po najprawdziwszej rzece w tropikalnym Borneo.

Uwagi techniczne: dotyczące konstrukcji.

Do budowy zużyłem 90 żerdzi, po 30 na każda warstwę . Pomiędzy warstwami były belki z drzewca pospolitego, niegrube – takie , żeby było do czego przywiązać bambus. Do wiązania zużyłem 200 mb. linki plastikowej kupionej na lokalnym bazarze. ( jakoś nie za bardzo byłem przekonany do lian w dżungli. Te sprawdzałem { doświadczalnie }. Musze przyznać , że sprawowały się dobrze.
Wykonałem również zadaszenie z bambusa i plandeki. Dwa wiosła zostały mi podarowane przez dziadka, przyczepy do nich wykonałem z V kształtnych gałęzi znalezionych nie opodal.

WODOWANIE

Na dzień przed wyruszeniem, w wiosce spotkałem dwóch Francuzów , zaprosiłem ich na wodowanie dnia następnego. Zaprosiłem tez kilka innych osób, które wydawały się być zainteresowane.
Rano pojawił się tylko dziadek. Zepchnąć tratwę z kamieni , na których zawisła, pomógł mi przechodzeń. Generalnie byłem przekonany , że może ludzie czasu nie przestawili albo co?
Lecz po godzinie juz było jasne, że się nikt nie pojawi. A mnie szkoda dnia. Dziadkowi tez juz się nie chciało czekać. Przeciągnąłem tratwę na bardziej wartki i głębszy nurt. Wystarczająco daleko , żeby mnie nie zniosło na kamienie, które wystające przy brzegu , spieniały wodę .
Jestem na mojej tratwie….! Gdy tylko na nią wskoczyłem , zacząłem mocno wiosłować przepychać tratwę na bardziej spokojną wodę, z dala od bystrzy.
Wiedziałem już, że będzie dobrze. Odwróciłem się , obejrzałem za siebie, tak - myślę sobie - jedna przygoda się kończy , a zaraz po niej zaczyna nowa - i z wiarą w pomyślny spływ spojrzałem przed siebie !!
(powiadomiłem / byłem o tym przekonany / po raz kolejny, osoby wsparcia, że jestem cały i zdrowy. wysyłałem wiadomości korzystając z telefonów ludzi napotkanych dotąd na drodze, … żadna z nich nie dotarła, co sprawilo ze mieli czas ten byl nerwowy }

SPLYW

Szybko okazało się … jak podejrzewałem od początku - że moja tratwa jest bardzo ciężka. Ważyła około 300 kg. Jest kiepsko zwrotna i bardzo ciężko ją przepchnąć nawet o parę metrów. Każde wiosłowanie było okupione siarczystą polszczyzną i litrami potu.
Pozostawało tylko poddać się nurtowi.
Tak poddać się, lecz coś chyba mogę zrobić ?
Byłem w stanie do wiosłować do brzegu , jeśli nurt nie był za silny i to tylko i wyłącznie wiosłując pod prąd z lekkim katem nachylenia w kierunku brzegu.
Wiedziałem , że /w celach nawigacyjnych / należy cały czas obserwować rzekę. Jeśli coś usłyszysz , co brzmi jak bystrze lub je dojrzysz, to jest właśnie czas na twoja reakcje.
Może być nawet 400 metrów od ciebie.. Nie jest powiedziane, że uda ci się skorygować napłyniecie.
Drugiego dnia, . nie udało mi się wpłynąć w odpowiednia gardziel i tratwa uderzyła w wystające drzewo na bystrzu. Zazgrzytało, prostokat mojej tratwy zmienił się w rąb.
Obróciło mnie. Miałem czarne myśli , lecz po zderzeniu , na szczęście tratwa wróciła do pierwotnego kształtu i pozostało mi tylko przygotować się na wejście w następne nieduże bystrze, no i wyłowić mojego sandała , który wpadł do wody.
Od Long Bagun , okresowo (zależy od stanu wody) rzeką pływają wielkie jednostki , a to holowniki, a to cysterny, no i promy.
Ja nie byłem w stanie usunąć się im z drogi, na szczęście oni też nie chcieli uderzać w nieznane obiekty. Raczej machaliśmy sobie z oddali.

RZEKA

Makaham - na odcinku, którym płynąłem, czyli Long Bagun do Long Iram około 200 km.jest bardzo malowniczą rzeką.
Zaskakuje obfitością olbrzymich formacji skalnych, wiekami rzeźbionych przez wartki nurt wody. . Rzeka od Long Bagun płynie żwawo, jest kilka bystrzy lecz są niewielkie. Nie bardziej groźna od Dunajca. Przeważnie należy trzymać się głównego koryta, bo jest sporo wysepek i opływów.
Las w większości wycięty. Lecz jest sporo tzw. "Secendary forest" Są dwa przełomy : jeden w niewielkiej odległości od Long Bagun, a drugi - dzień drogi tratwa w gore rzeki przed Long Iram. Rzeka tętni życiem. Nawet udało mi się złowić { jednego wieczoru, w około 10 min } trzy spore rybki. Nie będzie ich na zdjęciach , bo…. było ciemno i byłem głodny.
Widziałem kilka Monitor lzards, Horn birds, i jeszcze trochę stworzeń , których nie mogłem zidentyfikować.

LOGISTYKA I NIESPODZIEWANA PAMIATKA

Przeciętny dzień zaczynał się około godziny 6 rano, nie później jednak jak o godz. 8 byłem juz na wodzie. I tak do godziny piątej po południu. Dzień , jeśli świeciło słońce , był niemożliwie gorący.
To przyspieszało zużycie wody, i oczywiście stwarzało nowy problem - z jej uzupełnieniem.
Jeśli padało, należało się przygotować na podnoszący się poziom wody w rzece.
Noclegi - w większości starałem się spać w opuszczonych chatach w pobliżu "Ladang"- pół na stokach górskich wykarczowanych pod uprawę bananów lub ryżu. Jest ich dość sporo, położonych tuż nad brzegiem rzeki. Ich zaletą jest to, że maja dach, palenisko i są położone na bezpiecznej wysokości nad korytem rzeki. Zapewniały minimum komfortu, którego nie dawała przymała plandeka. Padało co noc.
Byłem również dwukrotnie zapraszany przez lolalesów do wiosek. Podczas jednej wizyty mój gospodarz okazał się być migrantem ze znacznie wyżej położonego Long Apari. Miał dość sporo oryginalnych ozdób w swoim domu - unoszącym się na rzece.
Po kolacji z wyśmienitych rybek zaproponował mi wymianę na parangi. Byłem zaszczycony, upewniwszy się 3 razy czy na pewno chce się wymienić. Odebrałem swoja nagrodę za przejście Muller Range od oryginalnego mieszkańca tamtych rejonów.

LONG IRAM - DO SAMARINDY -/ KONIEC SPłYWU/

Do Long Iram dotarłem 25 czerwca po południu. Dalej rzeka jest już monotonnie nizinna, z wieloma meandrami i mniej interesującym otoczeniem - w większości przekształconym przez człowieka. Las wycięty!
Spływ łącznie zajął mi 5 dni. Trzeba przyznać, że choć nie był długi, godziny spędzone na tratwie dłużyły się wystarczająco. Jeśli byłoby to możliwe, to preferowałbym łódkę. Latwiej można by gdzieś dopłynąć i dokładniej przyjrzeć się nabrzeżu. Tratwa - po prostu unosi się na powierzchni.
26. czerwca , po południu wsiadłem na prom płynący do Samarindy - jednego z najbardziej śmierdzących miast Indonezji. !
Po dziewiczej dżungli w sercu Kelimantan - było to dość traumatyczne doświadczenie!!!

Ktoś na moim facebooku zapytał mnie. "To co teraz?"
Co ? ……
Zycie pokarze!



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
PawelK
Pawel Kilen
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 332 wpisy332 426 komentarzy426 4539 zdjęć4539 9 plików multimedialnych9