WEST TO EAST BORNEO CROSSING/ SINGLE HANDED
Zyl sobie Orang Asali(czlowiek oryginalny) w swoim gaju, dzungli/hutan. Niczego mu do szczescia nie brakowalo. Wszystko czego potrzebowal bral z lasu. jedzenie ubranie, budulec na schronienie. Mial swoje wierzenia i prawa.
Pewniego dnia spotkal czlowieka bialego, zamoznego. Spojrzal na jego ubranie, buty, narzedzia i tez zapragnal miec to wszystko.
Czlowiek bialy/ zamozny powiedzial mu:
Chcesz miec to wszystko co mam ja? Wytnij las, a ja go od ciebie kupie. Upoluj tutejsza zwierzyne, a ja ci za nia zaplace. Przynies mi cale zloto lezace w korycie rzeki, a bedziesz mogl sobie kupic to wszystko, co mam ja!
I wyszedl z raju Orang Asali probujac dorownac czlowiekowi bialemu –zamoznemu Nie trzeba czytac biblii, zeby wiedziec czemu Adam i Ewa zerwali jablko.
Oto dlaczego wycina sie lasy na Borneo !
POMYSL
Stoje na drabinie oskrobujac dach domu Emyli, u ktorej mam farta pracowac. Praca bardzo potrzebna by podreperowac moj budzet. Od dwoch i pol roku ciagle jestem w podrozy. Musze wrocic do Azji ,wiza australijska jest wazna tylko 3 miesiace. No tak, ale tak poprostu poleciec do Azji ,by znowu wleciec do Australi - troche szkoda. Mysle, co by tu zrobic ciekawego w Malezji?
Po rozpatrzeniu kilku pomyslow w Penisuali Malezyjskiej, przypominam sobie, ze czytalem o Borneo, o przejsciu przez glowny grzbiet -Muller Range. O tym jak general Muller stracil glowe, to znaczy zostal jej pozbawiony. O tym jak rozne plemiona Dayakow traktuja sie nawzajem, i co stanowi ich trofeum. Generalnie przewodnik Lonely Planet nie rozwodzi sie za duzo. Pisza tylko, ze jest to challenging, wymaga sporych finansow i dobrej formy.
Sprawdzam wieczorem w internecie. Jacek Palkiewicz zrobil to w 1986 i 2006. Za kazdym razem byl to wyryp. Po dalszych poszukiwaniach informacji, okazuje sie , ze niektore biura podrozy w Indonezji sprzedaja pakiety wycieczkowe: 20 dni. transport, tragarze, i przewodnicy. za okoko 2000 USD.
Nie daje mi to spokoju.. Podliczam pieniadze, ktore zarobilem, mysle, ile moge wydac. Ile taka podroz moze byc warta???
Czy w ogole mozna to przeliczyc na pieniadze? I przygoda w jungli chodzi mi po glowie. Taka prawdziwa, bez podpuchy, cywilizacji w zasiegu reki, telefonow komorkowych, osoby, ktora moze podac reke. Przepastny, nieznany las !
PRZYGOTOWANIA
Na razie, po cichu, jeszcze nikomu nic nie mowie.Wydobylem z internetu w ciagu ostatnich kilku dni wszystko, co mozna bylo znalezc na ten temat. Jest kilka opisow przejscia. Sa jednak bardzo powierzchowne, zamieszczane przez biura podrozy w internecie.
W czasie krotkich wizyt w Perth, zagladam do State Library of Western Australia.
Razem z niezwykle zyczliwymi pracownikami, podczas kolejnych 5 tygodni przeszukuje zbiory na temat Borneo, Punans, Dayaks. Interesuje mnie wszystko na temat antropologi tego regionu. Najwazniejsze dla mnie sa mapy, jakiekolwiek byleby tylko byly!!
Jest ksiazka - napisana przez Bernard Sellato "Nomads of Borneo Rainforest", opisujaca wiekszosc zagadnien zwiazanych z ludnoscia zamieszkujaca Muller Range. Szczególnie Punans, czyli Dayakow okresowo migrujacych w poszukiwaiu zasobow naturalnych. Autor spedzil okolo 10 lat w Kelimantan, opisuje wiele zagadnien, lecz dla mnie najwazniejsze sa mapy. Mapy niedokladne lecz wystarczajace, zeby okreslic : gdzie, jaka rzeka plynie i gdzie, jaka miejscowosc sie znajduje. To dosc sporo biorac pod uwag,e ze nie ma zadnego innego zrodla informacji.
Koncem kwietnia poczatkiem maja, czas podjac decyzje. Ide, czy nie ide !?
Wiem, ze rozglos medialny moglby mi nieco zaszkodzic , zwiekszyc koszty i nieprzychylnosc lokalnych wladz , pragnacych unikac odpowiedzialnosci za “glupiego Bule”.
Wiem, ze nie bedzie latwo : bez przewodnikow, z ograniczonym budzetem, z informacja w kratke ! Wszystko bedzie zalezec od mojego wywiadu w terenie. Na ile bede w stanie sie z Dayakami porozumiec, jesli jest sciezka w jungli , czy bede umial ja odnalezc!!
Tuz przed wyjazdem, wiem, ze nic nie wiem! (strzepy informacji)
Pomimo wszystko, juz za bardzo mam to w glowie, zeby zrezygnowac. Postanawiam TAK ! "go for it!!!"
Na poczatku maja kupuje dwa bilety lotnicze. Jeden z KL do Kuching. - okolo 35 USD, drugi z Medan do KL. udalo mi sie za 18 USD. Ten drugi to podpucha. Skoro wladze Indonezji wymagaja, zebym mial bilet powrotny do tego kraju, aby wyrobic wize, to go bede mial. Przeciez, nie musza wiedziec, ze z niego nigdy nie skorzystam!!!
No to gra sie zaczela!!!
Ukladam sobie progarm treningowy i nadal przeszukuje zasoby w bibliotece stanowej. Znajduje kilka ksiazek. Sa to tylko… jakby tu rzec- "turystyczne wypady" (przewodnicy, porterzy) - nazywane szumnie ekspedycjami.
Cztery tygodnie biegania na przemian z cwiczeniami silowymi musza wystarczyc. Staram sie dobrze odzywiac. (jedzenia w jungli bedzie na styk).
Naprawiam sprzet , planuje- co zabrac, a czego nie. Namiot zostaje, moja mini maczeta jest za mala na te wycieczke , bede musial sobie kupic cos wiekszego. Zamiast spiworu , - przescieradelko, to juz sprawdzone rozwiazanie w tropikach.
Ubrania ?- minimum, jeden zestaw do chodzenia po lesie, drugi suchy na noc. W dzungli nie potrzeba duzo. Podobnie bylo na “Via Carpathia”. Na czym spac?
Hamak- uzywal go Vietkong z powodzeniem. Latwy i szybki do instalowania. Choc jakos nie widze siebie spiacego wygodnie w tej pozycji. Trzeba bedzie sie przyzwyczaic. Na wszelki wypadek zabieram jeszcze swoja karimate. Tak… , zeby miec jakis “back up”. Od deszczu mala plandeka ok. 3 metry na 2.5 m. I oczywiscie moskitiera. A co z malaria? (mysle)
Kupie jeszcze jeden lek w Malezji , tam jest taniej. Szczepienia i tak mialem odnowic. Wiec robie kolejna rundke z zastrzykami w Australii.
Dewiza , na ktora wpadlem jeszcze w Malezji. "Do dzungli nie zabieraj nic czego niechcialbys stracic". Nie bedzie noszenia zbednych ciezarow, odwodnienie czycha za kazdym zakretem.
Po spakowaniu, plecak jednak za ciezki. - niech to szlak!
hmm... nigdy nie bedzie wystarczajaco lekki. Tak wiem, ubrania, ktore wioze na Mt Kanibalu - waza. ! juz tego nie zmienie , jak “trip” przez Borneo to “trip”!
Wsparcie? A jakie bedzie wsparcie. Czy i jak mozna o tym mowic ?
Emyli jest wtajemniczona. Juz wiem, ze bede mial hosta w Putussibau. To znaczy, ze jest tam zasieg sieci komorkowej i internet. Stamtad wysle ostatnia wiadomosc o moich planach i polozeniu. Z Emily i moja osoba wsparcia z Polski (Mamuska) ustalam, ze jesli w ciagu 3 tygodni od ostatniej wiadomosci nie bedzie ode mnie sygnalu (sms lub email), to niech powiadomia ambasade Polski w Jakarcie, ze taki,a taki - w Kelimantan sie zawieruszyl.
Dobra, wszystko gotowe, czas ruszyc!
JESZCZE NIE DZUNGLA
Z Perth odlatuje wczesnie rano, host w Perth jest bardzo mily i odwozi mnie na lotnisko. He He… laska , drogi nie znala i musiala uzyc swojego GPS.
Pan straznik patrzy mi w paszport i moj zawod - "skiing instructor", z podejrzliwoscia pyta:
A gdzie pan podrozowal w Australi?
Oo.... tylko w Zachodniej Australi prosze pana.
He He…. wie, ze jeszcze sezon narciarski na poludniu sie nie zaczal.. Choc byly juz newsy, ze snieg gdzies spadl.
W samolocie sporo miejsca. Chyba czas niepopularny. Rozkladam sie wygodnie na siedzeniach i przesypiam wiekszosc lotu.
Kuala Lumpur – wita ! goraco i wilgotno, szybko przebieram sie w lotniskowej toalecie, jak wiekszosc pasazerow mego lotu.
Cos jest w tym skwarze, ze czlowiek chce do niego wracac. Mysle stojac na automatycznych schodach w KL - Central i kolejna kropla potu splywa mi po plecach.
Fryzjer, obiadzik i znow czuje sie jak w domu, ten skwar, halas i nielad. W porownaniu do Australii to, w KL jest nielad i smrod. !
Spotkanie z hostem, niestety trzeba bedzie go zmienic. Chlopak pracuje po nocach i nie moze mnie przenocowac. Na szczescie odpowiada mi jeszcze jedna osoba. U niej spedzam reszte czasu. Kupuje lek na malarie (Malarone) i Doxycycline, to tak na wszystko i nic, gdy bede sie wloczyl po buszu.
W KL musze przesiedziec okolo 5 dni. Wiekszosc czasu sie luzuje- tak, jak radzil jeden z instruktorow alpinizmu na kursie zimowym w Tatrach. "Czasem trzeba trenowac bezwlad i pielegnowac sprerza". No to pielegnuje i szykuje sie do skoku.
Spada apetyt, normalna reakcja organizmu na tropiki.
Przelot do Kuching , - Borneo - jest jeszcze bardzej goraco ! Odwiedzam muzeum, moze cos ciekawego?
Lecz poza kilkoma czachami w rekonstrukcji longhousu nic , co by skupilo wieksza uwage . Sklepy z antykami za to ciekawsze. Dostaje goraczki, na szczescie nie groznej , mozliwe, ze to infekcja.
Stopem przez Serawak i Kelimantan zachodni i jestem w Putussibau. Chwilowo nerwowa sytuacja , brak kontaktu z hostem,. Tej nocy znajduje sobie opuszczony domek w poblizu.
Robie wywiad. Juz wiem, jest droga do wioski Long Ira, to najdalej gdzie mozna dotrzec motorem. Dalej albo piechota albo ????
Podczas wieczornej rozmowy z Patrickiem / host /, tuz przed moim wyjazdem, obaj dochodzimy do wniosku, ze to troche szalony pomysl.
Patrick radzi, zebym sobie dobrze podjadl przed startem.
AKCJA W TERENIE
06.06 Rzeka Sg. Kapuas
Po dobrym sniadaniu i ostatnich zakupach na bazarze, biore Ojek (motocykl- taksowka) do Long Ira.
W Long Ira ludzie jakos nie za bardzo zainteresowani moja obecnoscia, niezwykle , jak na Indonezje!
Wioska, tez nie wyglada na specjalnie Dayakowa. Nie ma Longhousu ,sa tylko domki polozone tuz przy drodze. Zaraz obok plynie rzeka.
W koncu zaczynam rozmawiac z jakims kolesiem, dobry angielski ,okazuje sie, ze jest derektorem szkoly. Pracowal w Tanjung Lokang i kilku wioskach po drodze. Wypytuje go o sciezke do Tanjung Lokang. Ten mnie przekonuje, ze nie ma. Jedyny transport - to rzeka. Okolo 2 dni drogi.
Pomimo wszystko chyba nie moge uwierzyc, ze nie ma jakiegos treku.
Od deryktora szkoly dostaje 1 kg ryzu (zebym mial co nosic) i kawe (zebym sie szybciej odwodnil).
No coz , sam sprawdze czy jest jakas sciezka czy nie. Ide w gore rzeki sciezka jeszcze prowadzaca z wioski. Wychodze na droge, droga ide jakis odcinek i juz wiem, ze musze wrocic do rzeki. Wyjmuje maczete. zdejmuje krotkie spodenki. Zostaje tylko w bokserkach i koszuli. Plecak zarzucam na plecy i dalej do przodu!!!!!
Po godzinie przeczesywania odcinka miedzy rzeka a droga jestem pewien, ze nie ma zadnej sciezki. Cholera ! mieli racje, nic nie ma .
Niech to szlak, he he i juz sie odwodnilem. Ide do malego strumienia, ktory wpada do Kapuasu. Spijam wode. Co mniej wiecej 20 min slysze lodzie motorowe poruszajace sie na Kapuasie. Hmmm... postanowilem machnac na jedna , jesli sie zatrzyma sprobowac stargowac jakas cene do byle gdzie, tam gdzie oni plyna.
Macham zatrzymuja sie, podplywaja.
Selamat siang moko mana?- Dokad plyniecie ? Troche byli zdziwieni i nie wiem czy na poczatku zrozumieli moj akcent.
Moko mana? powtarzam
Tanjung Lokang odpowiadaja.
Anda Dari mana - a ty skad idziesz?
Dari Putussibau. Saia jalan jalan ke Tanjung Lokang - Ide z Putussibau i zmierzam do Tanjung Lokang.
Jeszcze kilka zdan i sie zrozumielismy - chce plynac z nimi.
Berapa harga - ile to kosztuje?
400 tys Rp setu orang, odpowiada jeden starszy facet stojacy przy motorze.
350 tys.Rp Bagus? Odpowiadam , ze mi pasuje 350.
Ostatecznie sie zgadzaja i wsiadam do drugiej lodki, ktora podplynela zaraz za pierwsza.
Plyna razem, na kazdej jest z 8 osob , mnostwo paliwa i innych szpargalow.
Ces - to dluga lodz wykonana z drewna ma okolo 10 metrow dulgosci i silnik od motorowki. Wazy okolo 200 kg. bez ladunku. Nasze byly zaladowane.
He he… no to plyniemy!!!
Piekna Kapuas i dzungla po drodze. Powyzej Long Ira juz sie nie wycina lasu, jest to technicznie trudne i na dzien dzisiejszy nieoplacalne. Mijam przepiekna dzungle. Rzeka jeszcze bez wiekszych bystrzy. Co jakis czas kamienie, lecz generalnie wartko plynie. Tego dnia wysiadamy z lodzi tylko kilka razy. Trzeba ja przepchnac przez mielizny i bystrze.
Rowniez przechodzimy brzegiem, gdy lodz z kierownikiem i dziobowym na pelnych obrotach pokonuja spore bystrza. Przerwa na obiad, wysiadamy na brzeg, szybko rozpalamy ogien, troche ryzu do rondla i Mee instant.
Okolo 16 godziny rozbijamy oboz na piaszczysto-kamienistym brzegu. Ekipa od razu sie organizuje,. jedyna kobieta w druzynie gotuje ryz. Kilku mezczyzn zarzucilo sieci by zlowic cos na kolacje.
Niestety dzis nie ma „ kokosow „ i do ryzu tylko kilka mniejszych rybek przysmazy sie na oleju wraz z czosnkiem, cebulka i zestawem Lombok(Czili) , dorzuci sie jeszcze kilka zupek blyskawicznych Mee i kolacja gotowa.
Jest troche czasu na zapoznanie sie, wymiana imion, skad i jak.
Kierownik ekipy, to „ sedziwy” Dajak - okolo 50 lat, robi mi poslanie z lisci. No, nie sposob odmowic. ja mu daje swoja plandeke, na ktorej on i jeszcze kilka osob bedzie spalo.
Poslanie fajne, tylko mi szef nie wspomnial, ze beda mnie meszki w nocy gryzly, jesli caly sie nie zaslonie przescieradlem- pomimo moskitiery.
Wieczorem rospalamy male dymiace ogniska dookola obozu. Maja odpedzic natretne komary i cala reszte tego towarzystwa.
Mandi w rzece, scigam sie z jednym dayakiem na drugi brzeg. Tym razem on wygral. Im dluzej przebywam w ich towarzystwie, tym bardziej sie przekonuje jak silni sa ci ludzie . Wiekszosc mezczyzn ma budowe atletyczna. Nie ma co, ci ludzie sa produktem selekcji naturalnej w najczystszej formie !
Niebo pogodne, widac gwiazdy. Duzo gwiazd, jest pieknie zasypiam dosc gladko. Choc meczyly mnie muszki - he he nie mnie jednego. Kazdy sie wiercil!
07.06 Rzeka and Riau (bystrza) Sg Kaupas & Sg. Bungan
Rano, zwiniecie obozu nie zajelo zbyt wiele czasu. Na sniadanie powtorka z kolacji.
Pakujemy zabawki i nasze long boat. Ruszylismy, tym razem juz nie jest tak latwo jak dnia poprzedniego. Co chwile trzeba wyskakiwac z lodzi i pchac pod prad. Ludzie w roznych opisach tej wycieczki rozwodza sie nad "specyficzna rola dziobowego". Nic specjalnie wielkiego. Otoz, dziobowy - to poprostu czlowiek z wioslem lub zerdka, ktory w razie koniecznosci naciaga troche dziob lodzi w pozadanym kierunku, albo odpycha lodke do przodu, gdy silnik nie za wiele moze juz zrobic.
Na poczatku, to byla dobra zabawa z tym pchaniem lodzi pod prad, ale po jakims czasie w upale , to juz nie bylo takie zabawne. Skwar z nieba, bystrza coraz wieksze, wiecej pchania niz plyniecia na silniku. Czasem pokonujemy bystrza, ktore wymagaja tylko i wylacznie przepychania lodzi po kamieniach. W wodzie, po pachy , stoi 8 facetow i przepychaja niemozliwie ciezka lodz z ladunkiem.
Setu,... Dua,.... Tiga,....iiiiiiiigggg.......
Powstaje miks piosenki. Setu,... dua,... tiga,... ale ale ale...
Najgorszy jest odcinek Sungaj Bungan .Jedno bystrze, to raczej kawalek malego wodospadu. W ruch wchodza liny, belki i bardzo duzo sily fizycznej. Jakby najgorsze odcinki "Drawy szkoleniowej „.tym razem jednak pod prad z dwoma olbrzymimi ,drewnianymi , dobrze wyladowanymi lodziami.
Caly czas podziwiam tych ludzi, maja krzepe, a moze to poprostu doswiadczenie. Napewno znaja rzeke na pamiec. To ich jedyna droga do i ze "sklepu".
Okolo poludnia zatrzymujemy sie na jednym z brzegow.- koniec trasy? Lodzie sie wyladowuje i prosze, dowiaduje sie, ze podrozowalem z poszukiwaczami zlota. Beda mieli tu oboz przez najblizszy miesiac. Wyladowali 2 beczki , kazda po 200 litrow dizla. Generatory i reszta sprzetu do czyszczenia dna rzeki. Rozliczam sie z szefem , potem z jego synem i kilkoma ludzmi plyniemy do Tanjung Lokang..
Po 3 godzinach jestesmy w wiosce.
Ja tu sie spodziewalem longhousu ! - dlugiego komunalnego domu budowanego bardziej w celach obronnych niz estetycznych, a tu prosze ! - niczym nie wyrozniajaca sie wioska w Indonezji. Ludzie nazywaja sie Punan Bungan, ale poza tym, to raczej swojsko i normalnie. Jest nawet sklep. Dosc kiepsko zaopatrzony ale … papierosy i mleko w puszcze jest zawsze.
Pytam Sholeh- syna szefa, czy moge u niego przenocowac, . ten sie ochoczo zgadza. Przechadzam sie po wiosce, nic nie zwraca mojej specjalnej uwagi.
Wypytuje mojego gospodarza o droge przez dzungle. Jakby cos wiedzal, lecz nie wydaje sie zeby kiedykolwiek szedl tamtedy. Okazuje sie, ze jeden z kolesi, z ktorym plyalem , pracuje jako kolektor ptasich gniazd w jaskini znajdujecej sie przy drodze. Dogaduje sie z nim, ze jutro razem ruszymy i on pokaze mi droge do jaskini. Na miejscu jest jego kolega, ktory lepiej zna droge i bedzie mogl mi ja dokladniej opowiedziec..
Reszte wieczoru spedzamy ogladajac marny film na DVD i silujac sie na reke. Byla niezla sesje zdjeciowa , musze przyznac. Generator pradotworczy terkotal za scina. Cala wioska za miast od swierszczy - huczala od generatorow!
08.06 Nyinyit Gua
Rano wstalem pierwszy, szybko obudzila sie reszta towarzystwa.
Po sniadaniu kupilem jeszcze troche ryzu od mojego gospodarza. Mielismy wyjsc o g. 8 , lecz kolega sie troche ociagal. W tzw. „miedzyczasie „ , wiadomo?? , ze Bule , sam idzie przez hutan (dzungle) i perbatasan (granice) do Kelimantan Timor – rozbiegla sie po wiosce.. Zebralo sie troche sedziwszych mieszkancow. Jeden zaczal objasniac mi droge rysujac kijem na ziemi koryta rzek i sciezki. Kiwali glowami, ze sam nie powinienem isc.
Przewodnik kosztuje 100 USD , sam nie idzie , bo w lesie straszy a on pozniej musi wrócic, wiec jak idzie - to dwoch. { przewodnikow }
Ruszylismy wreszcie, sciezka w gore rzeki. wkrotce odchodzac od glownego koryta w glab dzungli. Sciezka wspinala sie po grzbiecie , zeby przelamac sie przez jedna przelaczke, aby zejsc do sporej jaskini/okapu, dalej w dol do malego strumienia, potem w gore do nastepnego , i kolejna mala przelaczka z przygotowanymi siedziskami. Dalej juz w dol i jest ! - Nyinyit Gua , duza jaskinia. Jesli idzie sie samemu trudno sie polapac , ze to wlasnie jest to miejsce, gdyz jaskinia ze sciezki jest niewidoczna. Od wioski do Gua idzie sie okolo 4.5 godziny.
Do jaskini trzeba sie wspinac po sliskich , ostrych kamieniach. Wejscie jest szerokie i dobrze widoczne. W jaskini jak to w jaskini - jest ciemno, chlodno i slisko. No i mnostwo nietoperzy.
Postanowilem, ze tego dnia bede tam nocowal , razem z moim kolega i jego znajomymi. Wewnatrz jest ujecie wody pitnej, kilka szalasow zbudowanych przez ludzi, ktorzy tam caly czas przebywaja i rzecz jasna - sporo smieci.
Ardy mowil, ze w jaskini mieszka czasem nawet do 11 osob. Za kilogram gniazd kupcy w Putussibalu placa 100 USD. Wiec jest interes.
Koledzy Ardego troche sie spoznili, gdy sie dowiedzialem czemu , chetnie im to wybaczylem. Zlowili w plynacej nieopodal Sg. Bulit kilka dosc sporych ryb i je wedzili nad brzegiem.
Ich czesc spalaszowalismy z ogromna przyjemnoscia na kolacje – mniam !
Kolega Ardego narysowal mi mape - weglem na kartonie od papierosow - jak wg. niego powinienem isc. Objasnili mi kierunki i miejsca orientacyjne. Mieli przy tym sporo zabawy, bo jeszcze zaden Bule (obcokrajowiec) nie przeszedl tego sam i jasne bylo ze sciezka , jesli istnieje , to jest bardzo malo czytelna. Nawet „ lokalesi” ja gubia od czasu do czasu.
Naturalny chlod jaskini , niezmacona ciemnosc i wspaniala uczta szybko sprawily , ze zasnelem. Spalo sie dobrze.
09.06 Bamboo Camp i bolesne doswiadczenie
Ranek tez byl ciemny. Przyrzadzilem sobie sniadanie ze swoich zapasow, wymienilem jeszcze uwagi co do sciezki i pozegnalem sie z Ardym.
Jego kolega przeprowadzil mnie przez jaskinie do wyjscia , pokazal inna droge zejscia w dol. Przeprowadzil mnie jeszcze do nieznanej odnogi sciezki i wskazal odpowiedni kierunek.
Po 10 min bylem przy Sungaj Bulit. Napilem sie wody, zlokalizowalem miejsce wczorarszego wedzenia ryb. Ruszylem widoczna przecinka, po lewej orograficznie stronie tego samego strumienia.
Przez nastepne 4 godziny szedlem przez las, odrywajac pijawki od nog, czasem podazajac jakas sciezka , czasem przecinajac swoja w dzungli.
Musze przyznac , ze nie za bardzo wiedzialem czego szukac. Okolo 13. 30 doszedlem do jakiegos obozu nad brzegiem rzeki . Byl dosc swiezy, a wokolo bylo mnostwo scietych bambusow. Od obozu odchodzila sciezka w glab dzungli. Bylem przekonany, ze jest to odbicie drogi , ktore opisywali mi koledzy w jaskini. Mialo ono , po jakims czasie wrocic do strumienia. Ruszylem w gore. Sciezka, na poczatku dosc widoczna , podazala wzdluz koryta malego strumienia, a nastepnie. grzbietem , do gory. Po okolo godzinie, skonczyla sie w dosc dziwny sposob. Jedno sciete drzewo i tyle. Nastepna godzine spedzilem na poszukiwaiu jakichkolwiek sladow przecinki w jakimkolwiek kierunku. Niestety , nic ! co by mnie przekonalo, ze od czasu do czasu ktos tedy chodzi. Zbieralo sie na burze , wiec postanowilem wrocic do ostatniego znanego mi miejsca, czyli obozu przy Sg Bulit i tam przeczekac , ewentualnie zanocowac. Gdy osiagnalem wspomniany juz stumien , zaczynalo mocno kropic. Szybko rozlozylem swoja plandeke, nazbieralem chrustu i rozpalilem ogien. Musze przyznac , ze rozpalanie ognia w dzungli to zupelnie inna historia. Choc nosze hamak, postanowilem korzystajac z bambusa, zbudowac sobie platforme i na niej spac. Sciecie odpowiedniej liczby bambusow nie zajelo duzo czasu. W ciagu godziny wszystko bylo gotowe. Deszcz nie byl jednak zbyt intensywny. Ugotowalem sobie strawe i usiadlem by podsumowac dzien.
Generalnie : szedlem niby siezka, lecz czesto ja gubilem. Na dodatek przegapilem wszystkie punkty orientacyjne, na domiar zlego , pod koniec, poszedlem jakas sciezka - donikad. Co gdy , bedzie wiecej takich sciezek ?
Morale spadlo bardzo powaznie, gryzace meszki i komary / pomimo ogniska / szybko zapedzily mnie pod moskitiere.
Zasypialem juz , gdy moj plecak, koszule i generalnie wszystkie rzeczy, ktore nosilem - obsiadly cmy. Prawdopodobnie zwabil je zapach mojego potu i sol w nim zawarta. Ubrania uprzedno wypralem w rzece.
Okolo g. 22 obudzilo mnie kilka bardzo bolesnych ukaszen.
Gdy zapalilem „czolowke” , zobaczylem , ze jestem otoczony przez cala armie mrowek, ktorych ukaszenia porownalbym do uzadlen pszszol. W zawrotnym tempie wydostalem sie z mojego poslania. !
Wiec … - stoje w nocy…sam … srodek dzungli… znowu zaczyna padac, meszki i komary gryza, sciezki nie ma , a na dodatek jakies cholerne mrowki postanowily zrobic sobie kolacje!!!
No, to morale - padlo na ryj !!!!
Mrowki oblazly wszystko, plecak, buty, generalnie wszystko, co bylo w ich zasiegu.
Po obserwacji doszedlem do wniosku , ze te “ male paskudztwa” - nie poluja na mnie ! - tylko na te cmy, co to obsiadly wszystko dookola. Powoli , udalo mi sie powynosic wiekszosc rzeczy ze strefy okupowanej. Przyplacilem to kilkoma ukaszeniami, lecz nie bylo tak zle.
Po 2 godzinach zmagan, armia wycofala sie - do innego "obiektu"
Reszte nocy minela jako - tako. Pobudka o g.5 rano.
10.06 Pijawki i Bungan Lea
Rano podczas sniadania, analizuje ponownie dzien poprzedni. Co dalej??
Postanowilem sprobowac drugiej strony stumienia.
I to byl strzal w dziesiatke !!! Znalazlem tam jeszcze jeden oboz i wyrazna sciezke odchodzaca w gore strumienia na wschod.
Po upewnieniu sie co do kierunku, podazylem za sladem.
Bylo to akurat miejsce, ktore opisywali mi koledzy z jaskini. Musialem dnia poprzedniego zawedrowac znacznie dalej niz przypuszczalem.
Sciezka podazala ciekiem niewielkiego strumienia, wielokrotnie sie z nim krzyzujac , a nastepnie wchodzila przez mala przelaczke do glownego koryta Sg. Bungan. Miejsce nosi nazwe Barakan i jest podobno - popularnym przystankiem noclegowym. Dotarlem tam , po okolo godzinie. Do nastepnego obozu mam stad 6 godzin marszu. Bylo dosc wczesnie , postanowilem ruszyc jak najszybciej.
W tym miejscu przechodzi sie przez rzeke na prawa orograficznie strone , podaza stroma sciezka wzdluz jej brzegu , przecinajac wielokrotnie male strumienie.
Jest mokro , slisko. Generalnie caly trek jest mokry i sliski. Buty – wiecznie mokre, od przechodzenia przez strumienie, pijawki - caly czas szukaja pozywienia na mojej skorze, jesli mam krwawiace zadrapania, to one wlasnie sie tam wgryzaja.
Tez jestem mokry od wlasnego potu. Kazda okazja jest dobra, zeby napic sie wody. Na szczescie , woda w strumieniach jest czysta i zdrowa. Choc przeczytalem gdzies , ze sa tu takie male pijawki , ktore po przedostaniu sie do otworu gebowego ofiary - robia tam swoja robote.
Nie mialem … uff… takiego przypadku, za to .. - znalazlem 2 pijawki na genitaliach.
Rodzaje pijawek mozna rozpoznac szybko : sa strumykowe i lesne.
Lesna - jest wieksza i przyczepia sie spadajac z mijanych drzew, strumykowa - jest szara i wskakuje z kamieni polozonych przy strumieniach.
Mimo wszystko, doszedlem do wniosku, ze lepiej isc w bokserkach i koszuli niz w dlugich spodniach. W ten sposób bylo troche chlodniej i pijawiki moglem dostrzec w pore aby je szybko odczepic.
Po dosc wyczerpujacym dniu, okolo 15.30 zaczalem dochodzic do miejsca , gdzie zlewaja sie dwie rzeki : Bungan Lea i Macai. Znajduje tu stare obozowisko. Camp lezy dokladnie powyzej V - spotkania dwoch rzek.
I …. Prosz? ! w odleglosci okolo 200 - 300 m, ujrzazem przechadzajacego sie czlowieka, a na dodatek byl to bialas. !
Dalem mu szybko znac glosem , ze tez tu jestem i pospieszylem czym predzej na druga strone rzeki. Okazalo sie, ze jest wiecej ludzi. Trzech przewodnikow - porterow z Tiong Ohang i jeden przewodnik z Samarindy mowiacy po angielsku.
„ Bule „ - okazal sie byc Niemcem o imieniu Timo. Trudno powiedziec, kto byl bardziej zaskoczony : - oni ?- widzac mnie otrzepujacego sie z mnostwa pijawek zlapanych po drodze ? - czy ja , spotkawszy ludzi i rozbity oboz ze swiezo zlowionymi rybkami na kolacje ? Jedno jest pewne , obie strony maja sporo szczescia , ze sie tu spotkaly !
Reszte wieczoru spedzilismy na milej pogawedce i wymianie informacji , a takze wspolnej kolacji , na która zostalem zaproszony.
To od Timo sie dowiedzialem , ze kilka miesiecy wczesniej w tych rejonach zmarl niemiecki turysta. Zlamawszy noge , wyslal tragarzy po pomoc , ci go nigdy nie odnalezli. Timo rowniez twierdzi ,ze na miejscu tutejszych wladz nie pozwolilby mi nigdzie isc samemu.
Niezla historyjka – strasznie pokrzepiajaca … Hm...
Przewodnicy podtrzymywali ogien dosc dlugo , to odpedzalo wszelkie latajace paskudztwa. Nauczony doswiadczeniem wieczoru poprzedniego, zawiesilem plecak i wszystko co mogloby zwabic cmy, a za nimi mrowki , wysoko i z dala od obozu. Noc byla gwiazdzista i nieco chlodniejsza od poprzedniej.
11.06 Trzy razy Kama (3 X w prawo) - dzungla pieklem czy rajem?
Przewodnik z Samarindy jak rowniez Timo , przekonywali mnie przy kolacji , ze moge poczekac trzy dni na przewodnikow, ktorzy beda wracac do Tiong Hang .
Lecz ja juz mialem trop - prezent od moich nie spodziewanych kolezkow. Czyli swieze slady pieciu doroslych mezczyzn z dnia poprzedniego, oraz niedawna przecinke To mi wystarczylo. Podziekowalem za troske i jeszcze zapytalem o wytyczne przewodnikow.
Ci uparcie twierdzili, ze powinienem podazac korytem rzeki Macai, a nastepnie skrecic raz w prawo, raz w lewo i jeszcze raz w prawo. Chodzilo o odnogi bocznych rzek. Realia okazaly sie troche inne.
Rano, przyrzadzam sobie sniadanie juz sam z moich zapasow ryzu. Przewodnicy patrza na mnie ze zdziwieniem. Ja sie usmiecham , ich ryz - tez dobry, ale ja swego nie bede nosil. Przedstawilem im rowniez moja teorie, o dobrym odzywianiu przed trekiem he he …
Sciezka podazala korytem rzeki, wielokrotnie przechodzac z jednej strony na druga. Poziom wody byl niski , wiec nie bylo zbyt wielkich problemow.
Pierwsza odnoga i slad swiezego ogniska. Tu jedli obiad, skrecam w prawo , sa slady na piasku moich poprzednikow. Wszystko zgodnie z planem.
Nastepne rozstaje , powinienem odbic w lewo, lecz cos mi nie pasuje , slady ida w prawo. Upewniam sie jeszcze raz , tak, tu nie ma pomylki. Pozostaje mi tylko podazac sladami. I prosze - kolejna odnoga, tym razem nie ma swiezych sladow. Troche mnie to zastanawia.
Co jest ? nie zgadza sie to z opisem przewodnikow. - nie ma sladow. No, ale jestem pewien ze widzialem slady jakies 500 metrow stad i to musi byc gdzies tu. Zostawiam plecak. Przeszukuje obydwie odnogi i las polozony pomiedzy nimi. Wzdluz prawej odnogi , po okolo 300 metrach, znajduje slad i swiezo scieta liane.
Dobra mam!!
Jeszcze godzina marszu, ominiecie waskiej gardzieli i dochodze do niedawnego obozu. Za nim po 200 meterach jest kolejne rozejscie rzek, a pomiedzy nimi sciezka prowadzaca w gore grzbietu.
Tak , to jest to , co opisywali.
Mam to miejsce ! Zbiera sie na burze. Rozbijam oboz.: ogien zadaszenie itp.
Po tym, jak widzialem, ze lokalesi spia na ziemi przykrywajac ja tylko jakims materialem , postanowilem tez takz robic. Nie mialem zadnych problemow z pijawkami czy innymi pelzajacymi robakami. Jakby sie na noc wy??czy?y , czy co?
Noc przyjemna, choc kropilo. moja plandeka jakby przykrotka, podeszwa od prawego buta zaczyna odpadac. Musi wytrzymac jeszcze kilka dni!
Odglosy w dzungli znakomite. – sa jednym z powodow, dla ktorych mozna sie w tym calym “piekle” zakochac. Tak … - czy pieklo, czy raj, zalezy jak na to patrzec. Jesli wiesz czego szukac, i z czego korzystac , to czujesz sie jak w domu – to prawie raj ! Jesli nie wiesz nic…. - twoja wysoka europejska sylwetka tylko utrudnia ci poruszanie sie, skora krwawi od ciaglych zadrapan, dyszysz odwodniony, nie wiesz gdzie znalezc wode , jak rozpalic ogien , a twoj plecak wazy dwa razy tyle co godzine temu , bo nasiakl woda. ? …….
Woda ? - tak , jest wszedzie, lecz w roznych postaciach. Twoj pot , jest tym , co bedziesz spijal najczesciej ze swoich warg. Nie gardz nim , bo zawiera sol. Sol szybko opuszcza twoj organizm, nie zapomnij zabrac zapasow. To , glownie wykonczylo Japonczykow podczas II wojny swiatowej w dzungli , gdy ruszyli w glab wyspy - wycofujac sie przed sprzymierzonymi silami zachodu. Tak ! taka dzungle mozesz nazwac - pieklem.
Jak nauczyc sie kochac dzungle? Przede wszystkim bez pospiechu, niech ona pokaze ci to , co moze ci dac.
12.06 Tugu Perbatasan
Pobudka o 5 rano, wstaje razem ze sloncem. Zbieram sie, sniadanie, rozwolnienie / to przez chili , które lubie / O godz. 7 jestem gotow, odnajduje slad na sciezce w gore grzbietu. Po godzinie i 40 min. , sluchajac nawolywania gibbonow, przekraczam maly strumien za ktorym wchodze w nastepny , a po okolo 10 min dochodze do przelaczki. Jest mgla, spora wilgotnosc, gdzies jeszcze po drodze wyploszylem duzego jelenia.
Jest Tugu Perbatasan ! - granica prowincji. Miejsce z wieksza przecinka, chaszczami , troche odziezy pozostawionej przez turystow - na pamiatke , moze dla lokalnych bostw ? Tez mialem cos zostawic , ale przez pijawki i ogolne podniecenie - chyba zapomnialem.
Robie zdjecie pamiatkowe. Aparat juz od wczoraj powaznie nawala. Wilgoc mu nie sluzy. Lecz udaje sie strzelic fotke. Od paru dni jestem permanetnie odwodniony. Dopiero na zdieciu widze jak bardzo. Za trzecim zdjeciem wygladam lepiej. To zdjecie sobie zostawie.
Radosc , probuje uzupelnic dziennik, niestety komary i pijawki skutecznie mnie zniechecaja. Schodze w dol - bez wiekszych problemow , korytem strumienia. Napotykam teraz czesciej mniejsze obozowiska i wedruje nadal wzdluz strumienia.
Wokol przeleczy od strony zachodniej , robi sie troche zamieszania ze sciezka. Troche drzew swiezo poprzewracanych , ktos chyba prbowal isc z innego kierunku. Co niezle dezorientuje. Trzeba byc ostroznym.
Podniecony , - nabieram tempa i probuje dojsc do Mahakam tego samego dnia. Koncze jednak po 9 godzinach marszu, nad brzegiem rzeki Huvung. I tak - JUZ NIKT MI TEGO ZWYCIESTWA NIE ODBIERZE !. Wyluzowny przyrzadzam posilek i relaksuje sie w otoczeniu dzungli.
Tak … (mysle) - wazna jest satysfakcja!!!! - nic innego.
13.06 Do Tiong Ohang
Noc milo spedzona na belkach, z ktorych zrobilem sobie lozko, rano sie nie spiesze.
Podczas przygotowywania posilku, uzupelniam dziennik. Zapisuje najwazniejsze informacje : czasy przejsc. , istotne momenty na szlaku. Bedzie mapa.
Jeszcze mam 5 godzin marszu do Mahakam. W dol potoku Huvung, przez niewysoka przelaczke i stromo w dol do koryta rzeki - Mahakam. Tam spotykam kilku ludzi na brzegu. Mile zaskoczenie- pytaja o Niemca. Potwierdzam , tak - spotkalem po drodze.
Patrza na mnie z usmiechem i uznaniem. Jeden z nich akurat ma wracac do Tiong Ohang i oferuje mi darmowa podwozke. Po drodze wstepujemy do poszukiwaczy zlota.
W Tiong Ohang jem zasluzony dobry posilek .
Dzis chyba bedzie hotel , bo obtarcia na stopach i ….jakies pragnienia komfortu, przeciez w koncu jestem - „ Bule „ ?
KILKA UWAG TECHNICZNYCH - CZYLI “KNOW HOW”.
Co do trasy: sciezka na poczatku - do jaskini , dosc wyrazna. Lokalesi przewaznie wydeptuja ja raz na tydzien albo i czesciej. Dalej jest slabo widoczna, nie dosc , ze wielokrotnie przechodzi przez liczne strumienie, to czasem zakreca dosc raptownie i znika. Trzeba byc wyczulonym i bardzo uwaznym.
Po niedlugim czasie po prostu wiedzialem czego szukam i raczej z powodzeniem trzymalem sie trasy. Timo - spotkany w Bungan Lea Camp. np. mowil ze zadnej sciezki nie widzi. Wszystko zalezy od tego , kto patrzy. Mapa , ktora znajdziecie w galerii , jest chyba jedyna obecnie dostepna w internecie. Nic lepszego nie znajdziecie. !
Z powodow transportowych , wydaje mi sie, ze lepiej zaczynac wyprawe od zachodu i isc na wschod. Dwa najciezsze odcinki, czyli z Bambu Camp do Piong Lo'ong Camp sa na poczatku drogi , potem - to juz z gorki. Ja trafilem na niski poziom rzek i przeprawy nie stanowily zadnych problemow. Dlatego uwazam , ze najlepsze miesiace na taka podroz to : czerwiec, lipiec i sierpien. W innych porach roku poziom wod moze byc niebezpieczny i dosc skutecznie moze utrudniac posuwnanie sie na przod. Jest tez mniej opadow, przez co marsz i camping jest przyjemniejszy.
Od strony Sg.Huvung, a w szczegolnosci w poblizu Mahakam, jest kilka mylnych sciezek odchodzacych od glownej. To moze byc klopotliwe.
Generalny kierunek, to wschod - zachod zalezy jednak , z ktorej strony idziesz. Jednak ja kurczowo nie trzymalbym sie kompasu. podczas marszu, poniewaz sa odcinki, ktore prowadza bardzo ostro na poludnie albo na polnoc. Dopoki nie bedzie dokladnych topograficznych map - dostepnych, nie ma co z kompasem szalec.
Co do sprzetu : - jak juz wspomnialem minimum.
Warto wziac troche wieksza plandeke niz ja mialem. Sugerowalbym 4X3 m . jesli chodzi o jedna osobe. Jesli idzie was wiecej , to musicie sobie to dobrze wykalkulowac. Jedna plandeka na dach, druga na podloge. moze byc mniejsza. Ja mialem moskitiere, lokalesi chodza bez, Timo tez nie uzywal. Lecz sam musisz przemyslec, czy chcesz byc pogryziony, czy trzymac ogien.
Maczeta jest niezastapiona, w lokalnych „marketach” jest kupe zelastwa, lecz wszystko marnej jakosci. Ja mialem szczescie z ta - brazylijska w Kuching. Mozecie jeszcze kupic od ludzi po wioskach. Ladnie zdobiona, lecz ta bedzie droga.
Co do pijawek i calego tego towarzystwa.
Bedzie tego pelno, nie ma co uzywac jakis repelentow, gdyz caly czas idziecie wzdluz rzek i czesto je przechodzicie. Zrozumiale - zostanie splukany. Ja chodzilem w bokserkach, takie juz mam preferencje komfortu, Choc bylem dosc mocno podrapany i pogryziony , to jednak wolalem widziec co i gdzie mnie gryzie. A rany sie szybciej goja gdy maja kontakt z powietrzem niz w zatechlych, mokrych i ciezkich od wilgoci spodniach. Co do topu , :to ja mialem koszule z dlugim rekawem, cienka flanelowa. Tania kupiona w secendhand shop., nie warto inwestowac, bo i tak bedzie podarta i strasznie brudna. Po skonczeniu marszu trzeba ja wyrzucic. Dlaczego dlugi rekaw? W dzungli jest mnostwo bardzo ostro i haczykowato zakonczonych roslin, Po prostu oszczedzi to wam bolu i frustracji.
Rozpatrywalem noszenie rekawiczek.. , kupilem i nosilem ze soba, nie uzywalem, za to przydaly sie podczas budowy tratwy.
Jesli chodzi o bezpieczenstwo , to - przyjmowalem Doxycycline, tak na wypadek malarii i innych zakazen. Mialem przy sobie rowniez lek na malarie. Na Borneo jest mnostwo wezy, lecz tylko 6 z nich jest niebezpieczna dla czlowieka. Wiekszosc zyje na drzewach, najczesciej spotykany i smiertelnie niebezpieczny jest Bungaro - waz o czerwonej glowie.
Generalnie, ja zadnego nie widzialem , lecz Timo zostal ostrzezony przez swoich przewodnikow , gdy przechodzil przez rzeke , akurat jeden bungaro sie rowniez przeprawial.
Jesli bedziesz wszystkie weze traktowac jak jadowite ,dasz im spokoj i wystarczajaco miejsca zeby sie wycofaly- generalnie jestes bezpieczny. A jesli cie cos ukasi i jest to smiertelne ? - to zostaje tylko czas na list do rodziny. Bo serum, jesli istnieje , na pewno nie jest w zasiegu reki. !! he he.
Jesli chodzi o Dayakow i ich kulture. : Powiem z przykrosci , ze wiele rzeczy przeminelo i sie pozmienialo. Wiekszosc wiosek wyglada jak wszystkie w Indonezji. Longhausy dawno poszly w zapomnienie. Tradycyjne stroje - tez tylko na festiwalach. Wszedzie widac postep. :- generatory pradotworcze, DVD, telefony komorkowe i konsumcyjna kultura. Wioski , pomimo , ze sa dosc odosobnione, to i tak sa pelne smieci. Trans-imigranci tez robia swoje, jest grupa ludzi, ktorzy przyjechali do pracy, a to jako kopacze zlota, a to jako przedstawiciele innych profesji. Najwiecej jest ludzi z Jawy.
Byc moze , sa jakies odciete wioski - gdzies… Lecz ja ich na swej sciezce nie spotkalem !
Calosc zajela mi szesc dni - lokalesi chwala sie, ze pokonuja te odleglosc w trzy dni.
Bez watpienia, jest to jedyna wyprawa w swoim rodzaju. Ile jest warta taka podroz??
Od Putussibau do Samarindy wydalem 200 USD. Lecz dla mnie jest warta znacznie wiecej. Co w dzungli lubie najbardzej???
Odglosy noca.
I to nie koniec tej przygody. - trzeba jeszcze zejsc w dol - do Samarindy.
W Long Bagun buduje tratwe z bambusa i trace telefon. Ale to w nastepnym wpisie.