Z Kunming dosc sprawnie sie przedostaje przez gory i wioseczki, juz pachnie poludniowa Azja, sa plemiona, kiepsa droga, goraco i pada.
Do granicy docieram na styk, czyli ostatniego dnia waznosci wizy. Ostatni chinski obiadzik (cy fa), piwko(pidziao), macham patyczkami az milo(kuize). No i do budynku z odprawa. Mijam kolejki Wietnamczykow pchajacych swoje wozki z towarem do odprawyc celnej.
Chinczycy grzecznie wbijaja pieczatki i mowia dziekuje(sie sie).
No to z radoscia juz myslami jestem za brama, a tu jakis glos wola "Myster your bag"
Odprawa celna dla turysty.
Co przeswietlac?
Nie !!
oni:Czy ma Pan ksiazke?
ja: He mam a co ?
oni: Moge zobaczyc?
Ja: Tak to ona?
Moj ostro zluzyty przewodnik Lonly Planet.
Pani przekartkowala leniwie kilka stron,
Oni: Niestety musimy zatrzymac bo ta ksiazka jest nie legalna w Chinach.
Ja: No ale ja wlasnie Chiny opuszczam i to jest moja wlasnosc do jasnej ciasnej
Klótnia trwala okolo godziny, nie chieli mi oddac paszportu, probowalem wszystkich argumetow. Dowodzilem ze mam gdzies Taiwan i chinskie roszczenia do tej wyspy. Nie bawie sie w polityke.
Oni: ale ta ksiazka jest zabroniona a pan nadal jest w Chinach. Prosimy wspolpracowac. Nie ma Pan wyjscia. Gdy juz raz ja widzielismy musimy ja skomfiskowac.
Ja: Barany (Po polsku)
W międzyczasie gdy to formulowali mi jakis oficjalne pismo zaproszony do ich biura, mialem okazje zobaczyc za szybka co jeszcze konfiskuja.
Wszystkie ksiazki autorstwa Dalaj Lamy i o Dalaj Lamie nie napisane w Chinach.
"Siedem Lat w Tybecie" tez tam bylo. He he pewnie zaden Chinczyk filmu na oczy nie wiedzial.
Dziwilem sie ze w Chinach nie ma Bookshop-ow z uzywanymi ksiazkami tylko same nowe. Juz wiem, bylo by ciezko kontrolowac to co jest w sprzedazy. Zeby sie biedny Chinczyk prawdy nie mogl dowiedzec.
Oprocz tego troche nozy i maczet, pewnie pamiatki biednych turystow z Wietnamu.
No coz cala chryja i musialem oddac ksiazke, tylko tym razem CD nie przeswietlali i aparaty nie przegladali, nie wspominajac juz o moim nozyku w formacie A3.
Paranoja przepisow w Chinach to istna odyseja.
W Wietnamie ladnie cieplo, poce sie jak bym prysznic bral, lub zupe z Pawla Kilena gotowal.
Lapie stopa, po niedlugim czasie ladna ciezarowka Volvo z milymi Vietnamczykami, plus klimatyzacja. Jedziemy nie daleko. Droga z asfaltu zamienia sie w blotnisty trakt.
Wyglada raczej jak by ktos kiedys polozyl tu asfalt i sluch o nim i asfalcie zaginal.
Osuwiska ziemi, rozkopy, doly, swinie, rowery, motory, kurz.,,,
Podobnie jak w Laosie-he he.
Parno, parno, parno, goraco, goraco, goraco.
Moj spiwor puchowy umiera,
Przed zasnieciem plywam w pocie, lezac plackiem, powietrze sie nie rusza, w nocy pada co zwieksza wilgotnosc, zaby kumkaja dosc glosno, Ludzie wstaja o brzasku i nie omieszkaja wlaczac wszystkich glosnikow do oporu.
Lapie stopa i ide, ide, ide....
Zlapalem, koles na motorze. Po drodze wstepujemy do burdelu. Facetowi sie zachcialo!,
20.000 miejscowej waluty tyle co dobry posilek.
Koles jak by do fryzjera szedl.
Tak mnie to zaskoczylo ze zapytany czy tez chce totalnie bylem skonfudowany.
he he lecz nastepnym razem tez "pojde do fryzjera"
Potem pyta o kase, Co przeciez mnie podwoziles. No i masz kolejna chryja. Po jakims czasie sobie daruje.
Lapie, czekam, lapie droga kiepska I nawet jak cos zlapiesz to i tak posuwaz sie na przod w tempie 10/h
Kolejny dzien jestem 50 km do Ha Noi.
Duzo wiosek zabudowa sie ciagnie non stop przy drodze, sprawdzam internet. Nie mam hosta w Ha Noi,
Dupa, dupa, dupa!!!
Nastepna godzine wysylam maile,
wysylam, wysylam, wysylam.
Ktos sie odezwal,
"Not worry we will find something for you"
Noo to tyle. Z frontu moi mili!
Welcome in Viet Nam
Do Ha Noi wjezdzam tak jak wiekszosc mieszkancow Wietnamu na skuterze. 50 Km tylka nie czuje. Male te siedzenia.
W Rodzinnym domu Ngan zamieszkuje razem z jej rodzina w pokoju rodzinnym. Ktory mi odstepoja na te kilka dni.
Troche zwiedzania i pierwsze pozytywne i negatywne wrazenia z Wietnamu.
Pozytywne to te ze dziewczyny ladne i generalnie to juz nie Chiny. A negatywne to to ze ludzie tylko kase widza, przykre.