Wiec, jestem granica przede mna i kupa glupich przepisow do obejscia.
Granice mozna przekroczyc tylko w pojezdzie mechanicznym, takim jak na przyklad samochod.
Ja samochodu nie mam!!
Pod brame ktorej pilnuje mlody szczaw w mundurze przepuszczajac samochody, lub nie.
Albo salutuje przejezdzajacym "generala" wyprostowany jak by mu ktos kijem po plerach przejechal, liczac na uznacnie ze strony tych wyzej wspomnianych.
Dojezdzam autobusem miejskim. Wysiadlem prawie pod brama ze slodka bukla w zebach i jogurtem w reku. Zarzucam plecak i dziarsko ide prosto do bramy na glupa.
Kolezka w cienkim mundurku i wzorowej postawie salutacyjnej w swoim lamanym chinsko-angielskim tlumaczy ze bez samochodu nie przejde.
No coz postanowilem, jak zawsze odejsc troche i polapac a noz bede mial "prom" na droga strone.
Lecz jakos nic sie nie zatrzymywalo przez dluzszy czas. Postanowilem jeszcze popukac w szybki tych ktorch kontrolowal wspomniany szczaw.
Lecz to tez jakos nie skutkowalo. Ostatecznie znowu wrocilem na droge i lapie. Fart chcial ze zatrzymal mi sie jeden kierowca. Lecz na droga strone nie jedzie tylko do budynku w ktorym sie robi odprawe. No coz dobre i to.
W budynku (rzeczywiscie wyglada jak lotnisko, lecz takie same maja np. w Iranie.)
Pani kontroluje moj paszport. He he pieczatka sie rozmazala i daty nie mogli sobie odszyfrowac. Taki maja zajebisty stystem komputerowy. W koncu im powiedzialem zeby szybciej bylo. Ale i tak sobie musialem poczekac.
Juz mysle ze sobie wyjde z radoscia w teren ziemi niczyjej, tu proszę trzepanko.
Jeszcze bardziej skrupulatni niz w Pakistanie nawet CD mi przeswietlaja. Ciekawe tylko mnie sprawdzali. No coz. Po spakowaniu sie od nowa i dokonczeniu nastepnej bulki.
Wychodze i gdy wlasnie zaczynam myslec jak by tu dalej jakis samochod do nastepnego tym razem Mongolskiego szlabanu skombinowac.
Zagaduje jeden Mongol po Rosyjsku. A skad i gdzie i generalnie jak tam. To ja mu z radoscia ze do Mongoli tylko ze transportu nie mam.
On na to nie ma sprawy ty moj "Drog" i jedziemy razem jakas ciezarowka. Do nastepnego szlabaniku. Tu tez radosc po rosyjsku sie rozmawia i ze Polak to tez milo.
"Niet problem"
Nie musze chyba wam tlumaczyc jak bardzo mnie zrelaksowalo to ze nagle rozumiem co do mnie ludzie mowia i oni mnie tez latwiej moga zrozumie. Bo Chinczycy ku chwale komuny tylko po swojemu.
Do przygranicznego miasteczka dojezdzamy jakims samochodem, ja tam nie wiem Mongol zorganizowal.
Realizuje sobie czek w banku tez przy asyscie kolegi. Bardzo uczciwy facet zadnego kombinowania jak by sie mozna bylo spodziewc. Po kolesiu zagadujacym na przejsciu granicznym.
Nastepnie po odmowieniu zaproszenia na wodke, zdjeciu pamiatkowym i wymianie telefonow. Zegnam sie z Wejsem i ide na droge ktora miala sie okazac razowym offroadem.
Po prostu asfalt sie konczy i znakow zadnych. Ludzie pokazuja ze Ulaanbataar w tym kierunku i tyle.
Czekam 4 godziny kombinowanym fartem lapie, a raczej ktos mi lapie. Za dluga historia zeby sie rozwodzic. Dwa nowiutkie Iveko z jakimis antenami satelitarnymi czy ja wiem!!
Przez 6 godzin po polpustyni normalnie Paryrz-Dakar.
Dojezdzam do Sasiad, gdzie mi panowie oswiadczaja ze dalej nie jada. Jest 23 godzina, wieje, zimno i pojecia nie mam gdzie ja do jasnej jestem. No coz w poszukiwaniu jakiegos miejsca do nabrania wody, Ide droga zatrzymuje sie samochod z cieplego auta usmiecha sie jakis Mongol i zaprasza do srodka he!! Mi dlugo nie trzeba tlumaczyc.
Syn prowadzi chyba ma z 13 lat. Po kilku zdaniach w moim lamanym Rosyjskim i jego podobnie. Zaprasza do swojej jurty. Jest kolacyjka, rodzina, ogladam zdjecia. Miluchno az trudno ludzi nie kochac.
Powiem wam jedno pachnie tu swoizna az milo.