O Mongoli- Podsumowanie.
"Se me nuu", czyli w krainie Ghingis Khana!!!
Juz wam napisalem jak to fartownie przejechalem granice bez srodka lokomocji.
Wspomnialem juz rowniez o tym jak to w srodku "dupy" czyli zimno ciemno i h... wie gdzie jestem. Przejerzdzajacy mongol zaprasza do swojego Giru.
I historia dalej sie toczy....
Mongolia od razu mi przypadala do gustu. Przejezdzasz jeden szlaban( w przypadku granicy Chinsko-Mongolskiej to jest ich troche wiecej, he he he). Nagle zaczynasz rozumiec co ludzie do ciebie mowia. Problemy komunikacyjne znikaja.
A to dzieki Radzieckiej okupacji, wiekszosc ludzi mowi po Rosyjsku szczegolnie ci starej daty.
W sklepach chleb i importotowane polskie produkty. Wspominalem juz jak to na glownym bazarze w Ulaanbaatar smieje sie do mnie "Korsarz" prosto z Wadowic.
No ale od poczatku.
Z Sansiad lapie nowiotka ciezarowke z Chin i razem z sympatycznym kierowca zajadajac kielbase z chlebem i maslem, dosc sprawnie bezdrozami dojezdzamy do Ulaanbaator.
Tam zatrzymuje sie na 2 dni u jednej Niemki z Couch Surfing. Ktora na stale mieszka w Mongolii.
No i od razu zderzam sie z rzeczywistoscia tego kraju.
Bieda, duze bezrobocie, slamsy w obrzezach miasta, postsowieckie bloki zupelnie takie jak i w Polsce tylko te jeszcze bardziej obskorne.
Moj host mieszka w dzielnicy ja bym to nazwal slamsow. Sama opisuje ze mieszka w ladnej okolicy w bialym domku.
Sorry ja bym to nazwal smierdzaca nora.
No ale coz, sama Sabiona jest bardzo w porzadku. Choc jej dzieci widzac obcokrajowca mysla o slodyczach. (Potem Sabina prosi mnie zebym im troche kupil, gowniarze rozpuszczone jak djabelski bicz wcale nie zaslugiwaly na cokolwiek)
Historia Sabiny jest dluga, lecz nie powiem zeby zrobila kariere.
W Ulaanbatar kupuje przewodnik i mape.
Organizuje sie. Kraj do duzy a transport gdziekolwiek to udreka. Czemu?
Ano temu ze nie ma drog tylko jakies offroady kazdy jezdzi jak mu sie podoba przez co zamiast jednej nitki ktora podazaly by samochody jest ich 15.
Podrozujac autostopem co jest rowniez wyzwaniem pozostaje przemieszczac sie z jednego brzydkiego miasta do drugiego co trwa czasem pare dni. ( Ja jechalem z UB do Moron 3 dni.800km)
Skoro moja wiza opiewala na 30 dni postanowilem dojechac do jakiegos w maire fajnego miejsca i tam sie przemieszczac z buta.
Wybralem Khowskol Nuurr.
No ale przygoda czeka na kazdym kroku.
Na poczatku oczywiscie podazajac za znakami drogowymi pojechalem zupelnie w kijowym kierunku jak na autostop. Co zmusilo mnie do powrotu do UB.
Fart nie spal i nastepnego dnia rano udaje mi sie zlapac ciezarowke jadaca prosto do Moron. Czyli w poblize mojego „destany”.
Kierowca ostrzega ze bedzie jechal 3 dni albo i wiecej, ja twardo ze namiot mam i czas tez.
He he no ale zebysmy tylko jechali.
Pierwszy raz widzialem zeby ktos tak walczyl z skrzynia biegow zeby wrzucic jakikolwiek bieg. Kolezka jechal stara chinska ciezarowka w ktorej co chwile sie cos psulo.
Pierwsza guma i okazuje sie ze jedyne kolo zapasowe ktore posiada tez jest dziurawe, Opony stare jak moje buty, Zmiana dentki w kole bez narzedzi to rzucanie kolem o asfalt a nuz felga wyleci. No i tak dalej. Ostatecznie zostajemy uziemieni gdzies w stepie. Na moje szczescie bylo to miejsce w ktorym przejezdzaly inne samochody wiec zlapalem fartownie osobowke i udalo sie dojechac do Moron. Jesli ktos mi zarzuci ze porzucilem swojego kierowce bez pomocy to powiem ze kolezka generalnie sie niczym nie przejmowal bo kolega jechal z naprzeciwka. To znaczy za jakis czas mial przyjechac, ale jakos sie nie pojawial.
Do samego Khowskol Nuuru dojechalem tez stopem choc sam zdecydowalem po 6 godzinach czekania ze sie przejde. 100km jakies 3 dni no ale tez bedzie ciekawie nie?
Gdy sobie tak dziarsko szedlem z przejerzdzajacego frugonu machaja amerykanie. Hey do you need a lift??
No i tak wyladowalem w Hatgal. Piekne miejsce jezioro jeszcze zamarzniete, ale tez fajnie.
Troche planowania i wymyslilem sobie ze przejde sie wzdluz jeziora z 90 km jak mowi przewodnik, a nastepnie odbije na Tsagannur. Powrot do Hotgal przez Saridag Mauntains. Piekne gory siegajace 3 tysi!!! z informacji zaczerpnietych od lokalesow mialo byc sporo sniegu i cholernie ciezko, co okazlo sie nieprawda,,, choc nie do konca. Jako ze pogoda zmienia sie dosc latwo.
Pierwszy etap do jednej z miejscowosci po drogiej stronie gor poszedl dosc gladko, nie szedlem tez sam okazalo sie ze od Hatgal towarzyszy mi pewna czarna suka, strasznie wychudla psina.
Prawdopodobnie co roku przyczepia sie do jakis turystow i czeka na resztki. No coz postanowilem sie z nia troche dzielic jedzeniem bo kompan fajny i razniej.
Spodziewalem sie kupe dzikich zwierzat, no przeciez w tajdze jestem, lecz okazalo sie ze miejscowi skutecznie wybili co sie dalo. Widzialem kilka doslowie kilka jakis lan. Poza tym pusto. Troche ptactwa wodnego, trzeba tez przyznac ze polowa maja to w tym rejonie poczatek wiosny. Co moglo miec dosc spory wplyw na ilosc zwierza w lesie.
Poczatek wiosny wiaze sie z tym ze w ciagu jednego dnia mozna doswiadczyc wszystkich 4 por roku.
Generalnie w ciagu dnia bylo znosnie, lecz w nocy mroz. Psina trzymala sie twardo.
W nocy poprzedzajacej moj drogi etap obejmujacy Saridag Mautains i dosc wysokie przelecze przyszly spore opady i gory pokryly sie nowym sniegiem.
Hmnmmm......... Pomimo wszystko ruszylem przepuszczalnie moim traktem. I nawet odnalazlem prawdopodobnie moja przelecz. Lecz widzac stromizne, swiezy sliski snieg, i zero bieznika w moich dziurawych butach, postanowilem sie wycofac. Do Hatghal wrocilem ta sama droga z drobna wariacja skrotowa. (Postanowilem kupic nowe buty!!!)
Wszystko ogolem zajelo mi okolo 8 dni.
Bylo wspaniale. Tajga choc jeszcze uspiona zima. Dobrze ze byl mroz w nocy bo komarow i meszek nie bylo.
Wspaniale krajobrazy, wiatr szumiacy w koronach drzew, pies biegajcy i weszacy tu i owdzie. Spotkani ludzie, wizyty w Yurtach\Girach. Wszystko bomba.
No i tu przychodzi czas na smutna historyjke.
Juz w drodze powrotnej do Hatghal, przypadkowo spotkani ludzie zapraszaja mnie do siebie na nocleg.
Bylo naprawde milo drewniana chatka, lokalesi, miejscowe zarcie, dziele sie swoim prowiantem, rozmawiamy jest milo, naprawde fajna rodzinka.
Gdy po dwoch dniach w Hatghal wyciagam saszetke z pieniedzmi zeby zaplacic w sklepie za zarcie okazuje sie ze brakuje mi kasy. Okolo 25 dolarow, kurcze troche mi zajelo zanim sie domyslilem gdzie i kto mi mogl zakosic te pieniadze. No niby nie wiele ale zawsze cos.
Doszedlem do wniosku ze w nocy synek moich gospodarzy musial miec lepkie raczki. Bo nie moge poprostu uwierzyc ze poznani ludzie mogli to zrobic. Dobrze ze trafilem na "niedzielnego"zlodziejaszka bo najwazniejszych i najgrobszych pieniedzy nie wzial. W sumie to sobie to niezle wymyslil,(gowniaz), nie wzial tyle zebym tam musial wracac ale tez bedzie mial na piwo.
Ja sam postanowilem tam nie wracac gdyz spieszylo mi sie do granicy bo wiza "tyka".
Ale to nie koniec negatywnych wspomnien, w Moron lapie stopa, i jade z ekipa budujaca siec telefoniczna. Czterech chlopakow i starszy koles mowiacy po rosyjsku.
Po drodze lapie nas zamiec sniezna i generalnie cala noc to pchamy samochod przez zamiec i bloto. No mowie wam fajna przygoda. Rano tez pchanie i zaczyna samochod nawalac. Wszystko przeciaga sie do nastepnej nocy gdy to rozbieramy silnik w ciemnosciach.
Cale szczescie ze ekipa sprawna i maja generalnie wszystko co do naprawy samochodu jest potrzebne, z generatorem pradotworczym wlacznie.
Nad ranem gdy pomimo naszych usilnych prob bryka nie zapala. Zaczynam zbierac swoje zabawki. Okazuje sie ze z jednej z kieszen zniknal mi futeral na aparat.
Naiwnie mysle ze moze gdzies wypadl. Razem z jednym kolesiem ktory byl bardzo przyjacielski zaczynamy wybebeszac samochod.
To sie nie spodobalo jednemu z kolezkow. (Bardzo nie przyjemny i caly czas jakies waty mial.)
Wszystko konczy sie mala bojka. Ostatecznie odpuszczam (niewiadomo jak by zareagowala cala reszta bandy?) i zegnam sie z ta zyczliwa czescia ekipy.
Bez problemu lapie stopa do Ulaanbattar,. A nastepnie juz bez przygod sprawnie docieram do Zamad-Ud gdzie relaksuje sie na pustyni przez 2 dni i doswiadczajac burzy, a nastepnie przekraczam granice.
Mongoia to bardzo piekny kraj i wiekszosc ludzi jest bardzo przyjacielska i mila.
Lecz trzeba rowniez pamietac ze wolny rynek i wszechobecna korubcja sprawila ze zycie tam jest bardzo ciezkie. Czemu?
Wszystko trzeba transportowac bo prawie nic tam nie rosnie oprocz bydla.
Transport jest drogi bo benzyna drozeje caly czas. Ponad pól roku zimy, i generalnie ciezkie warunki zycia, alkoholizm.
Wszystko to mozna zobaczyc na codzien.
Rodzi sie pesymizm, wszedzie do okola mozna cos kupic gdy sie ma pieniadze. Te drugie ma tylko niewielka grupa ludzi. Rodzi sie flustracja. No i masz przyjezdza taki turysta, ktorych w Mongolii jest sporo. Chodzi w ladnych ciuchach, nie dba o kase i generalnie to jest taki wolny ptak. Zazdrosc, gniew. Mlodziez chce zyc tak jak w teledyskach, zachodnich filmach, lecz za oknem szarosc, zima, piasek, smieci.
To sie czuje, moze po tych incydentach bylem przeczulony, lecz ponad 5 razy w roznych miejscach przechodzacy obcy ludzie mowia mi "Bac ostrozny to niebezpieczna okolica".
Z INNEJ BECZKI:
W Mongoli nie nauczylem sie prawie zadnego slowa po Mongolsku bo wiekszosc mowi po Rosyjsku. Wiec szlifowalem Ruski.
Mongolskie spoleczenstwo pamieta II wojne swiatowa i slowo Polsz znaczy towarzysz broni. Raz zaskoczyl mnie jeden kierowca gdy nagle zaczal nucic "Czterech pancernych i Pies" wymieniajac przy tym imoina glownych bohaterow.
W sklepach mozna znalesc niektore polskie produkty wiec radosc wielka.
Jedza chleb nie ryz co jest fajna odmiana, oprocz tego generalnie to kluchy i jakies mieso z koscia. Choc raz mialem przyjemnosc sprobowac wysmienitego sera.
Jak wiekszosc krajow w ktorych bylem do tej pory turysta najbardziej nielubiany to Izraelita.
Bairthla