Ludzie mowia ze to taka wymarzona rajska wyspa. Ja tam tylko kokosy widze, brak wody pitnej i dretwe Australijskie przepisy.
Zarzucilismy kotwice w zatoce zaraz obok Derection Island. Bylo tam troche jachtow. Zaraz sie zgadalismy i wieczorem byl grill na brzegu.
Yachtersi sie zebrali bylo troche pogaduchow. Jedni plyna na zachod drodzy na wschod. I tyle! Zrobilismy tabliczke pamiatkowa z nazwa naszego Yachtu i tak jak nasi poprzednicy zawiesilismy na palmie.
Cocos Island ten atol lepiej wyglada z powietrza niz z poziomu wody trzeba przyznac. No ladna plaza jest. Rekiny do okola plywaja i dodaja dreszczyka emocji przy skrobaniu katlubu i sruby silnika.
Caly czas mielismy silny wiatr z SW i pogode w kratke. Co sprawialo ze kazda wycieczka w dingi na brzeg to mimowolna kapiel w slonej wodzie.
Zwiedzilismy Home Island i West Island. Tyle tam tblo do zobaczenia co kilka sklepow i internet po 12 dolarow za godzinę.
No moze sie za bardzo niestaralismy musze przyznac. Jakos mnie nie jaraja te australijskie porzadki architektoniczne i ludzie wozacy sie wszedzie w 4X4.
Home Island ma populacje Malajska, ci to zyja w swoim malym muzulmanskim swiecie, wozac sie na quadach zamiast skuterow jak w Malezji.
Bylo troche do naprawienia na Tamashy itp. Lecz ile moglismy to na brzegu, generalnie wycieczka pod tytulem "Coco nut run"
Nic tylko sie spic!
Wizyta byla krotka, Peter jakos nie za bardzo na strojony na "mokra kotwice" wiec zaraz piatego dnia podnosimy kotwice i na Ocean.
Za nastepne 15 dni zobaczymy Mauritiusa. Tam to dopiero bedzie impreza.